Misja w slumsie Korogocho

Misja w slumsie Korogocho – Kenia

 

Odwiedziny chorych

W Korogocho na powierzchni 1.5 km² żyje ponad 1500 chorych, często oczekujących na śmierć. Aby zobaczyć realia, w jakich żyją ci ludzie dołączyłem do grupy parafialnej „Pastoral Team”, która codziennie odwiedza chorych. Grupa ta jest bardzo duża podzielona na kilka mniejszych. Każdej grupie przydzielony jest sektor do odwiedzin. Oprócz grupy pastoralnej są także te składające się z pielęgniarek, które pytają się o zdrowie i roznoszą lekarstwa. Codziennie rano spotykaliśmy się w kaplicy oddalonej o kilka baraków od domu misjonarzy, w której oprócz modlitw i śpiewów prosiliśmy Boga, abyśmy mogli jak najlepiej służyć drugiemu człowiekowi. Sześć osób, przeważnie kobiety, poświęcają codziennie pół dnia na odwiedziny. Nikt im za to nie płaci, pomnażają sobie jedynie łaski u Boga za posługę, którą czynią.

Jest dziewiąta rano. Przyszedłem na miejsce i czekałem na pierwszą osobę, która ma klucz od kaplicy. W powietrzu unosił się silny odór alkoholu. Po chwili przyszli dwaj mężczyźni w podartych ubraniach i zaczęli pukać w drzwi, które były po sąsiedzku. Po chwili na zewnątrz wyszła kobieta zebrała od nich po dwadzieścia szylingów i wręczyła im po szklance przezroczystego jak woda alkoholu. Każdy haustem wypił trunek, pośmiali się ze mnie czy może nie chcę spróbować i z uśmiechem na twarzy opuścili podwórko. Jest to tak zwana busá, która jest produkowana i sprzedawana w barakach nie legalnie. Każdy wyrabia alkohol z czego się da, nawet z chemikaliów i kwasów. Dla wielu jest to ostatni trunek, który piją.

Po chwili przyszła Mary i otworzyła kaplicę. Na początku moją modlitwą objąłem tę kobietę, która wyrabia alkohol i tych dwóch, którzy na pewno już gdzieś leżą nieprzytomni w ściekach. Po chwili rozpoczęliśmy naszą codzienną modlitwę.

Yesu umesema „Nilikuwa mgonjwa nanyi mkaja kunitembelea”.

Umeniita kuwahudumia wagonjwa wako. Nipe neema ya kuwa pamoja nao

Vile wewe ulivyo pamoja nao

Niwaone na macho yako

Niwasikilize na macho yako

Niwaguze kwa mkono wako

Niwapende kwa moyo wako

Na kuwa na moyo wa furaha na shukurani kwa kuwa Yesu ni mchungaji wetu.

Amina

Jezus nauczał: ”Byłem chory, a odwiedziliście mnie”

Wezwij nas o Panie do posługi przy chorych w tym miejscu.

Niech łaska Boża będzie z nami, abyśmy dzięki tej łasce przejrzeli na nasze oczy, usłyszeli na nasze uszy, poczuli naszymi rękoma, pokochali naszym sercem.

W naszym sercu niech zamieszka radość i wdzięczność, a Jezus niech będzie naszym pasterzem.

Amen

 

Po modlitwie wyszliśmy z kaplicy i weszliśmy pomiędzy baraki. Naszym zadaniem było wsparcie duchowe umierających ludzi, modlitwa, śpiew z nimi, czasami pomoc w ugotowaniu czegoś do zjedzenia, przygotowanie do chrztu poprzez katechezy. Wielu chorych jest nieochrzczonych, a nawet jeśliby mieli taką chęć, to nie mają możliwości pójścia do Kościoła na spotkania. To właśnie ta grupa przygotowuje harmonogram według którego ojcowie Kombonianie odprawiają Msze św. u chorych. Katechista w ciągu tygodnia chodzi po domach i przygotowuje ich do chrztu. Przechodzimy barak po baraku, pytamy jak się czują, czy coś im potrzeba. Są to ludzie, chorzy, zapomniani. W niektórych barakach jest ciemno, brudno i cuchnąco. Po miesiącu mieszkania w slumsach udało mi się przyzwyczaić do odoru, jednak patrząc na warunki w jakich mieszkają ludzie, sprawia, że cierpię razem z nimi. W jednym z nich starsza kobieta leży na stercie ubrań, barak prawie się zawala, gdzieniegdzie odpadło błoto i między kijami przedostają się do środka promienie słoneczne, oświetlając wnętrze pokoju. W środku czarny od brudu garnczek, kubek, palenisko na środku. Kobieta leży, nie rusza się. Mary rozmawia z nią, ona cicho odpowiada. Idziemy dalej, tym razem mężczyzna, który żyje w chacie która tak samo się zawala. W środku jest jasno, ścian prawie już nie ma, w środku nie ma nic, pusto. Następna chata i następna tragedia. Tym razem chociaż w lepszych warunkach, Kobieta leży na łóżku za zasłoną, po chwili rozmowy pokazuje nam brzuch cały w strupach. Podpytałem się co to jest. To HIV, usłyszałem. Po krótkiej rozmowie rozpoczęliśmy modlitwę. W między czasie przyszła jej dwunastoletnia córeczka, wzięła garczek, wsypała do niego orzeszki i zaczęła je prażyć. Pozawija je w kartki i wieczorem wyjdzie na ulice, aby chodząc między samochodami stojącymi w korku sprzedać je. Po modlitwie rozpoczęliśmy śpiew. Kilka piosenek, znowu modlitwa i poszliśmy do następnego baraku…

Na końcu poszliśmy do hospicjum. Ojciec John już tam był gdy przyszliśmy. Byliśmy świadkami chrztu młodej dziewczyny o imieniu Mary. Jest chora na HIV, słaba i wycieńczona. Leki, chociaż ją nie wyleczą to przedłużą jej życie. Dzisiaj nawet się uśmiecha. Podczas modlitwy chce siedzieć, nie chce leżeć, chce mieć wszystkich w zasięgu wzroku. Mary chce wrócić do domu, bo już od ponad miesiąca jest w hospicjum. Po 4 tygodniach odwiedziłem Mary w jej domu. Już się nie uśmiechała, nie mogła siedzieć, nie miała siły wymówić nawet jednego słowa. Była bardzo słaba, oddychała ciężko, patrzyła na mnie, a ja na nią – powoli umierała. Jednakże nie była sama, dołączyła do grona owiec z Jezusem dobrym pasterzem. …bo była zagubiona, a się odnalazła. Tydzień po mojej wizycie Mary zmarła.

W slumsach ludzie zabijani są przez HIV/AIDS i gruźlicę. W całej Kenii 1.2 miliona ludzi jest zakażonych, to jest ok. 6.1%.

Centrum kryzysowe

Siostry Kombonianki prowadzą ośrodek o nazwie, Crisis centre (centrum kryzysowe). Te niewielkie cztery baraki służą za dom dla dzieci w wieku od 2 do 13 lat, przeważnie chorych na HIV, oraz na inne choroby. Niektóre z tych dzieci są tam ponieważ ktoś z rodziny jest bardzo chory i nie może się nimi zajmować, albo zostały po prostu porzucone na ulicy przez ich rodziny. Znajdowało się tam dziewięcioro dzieci, z których jedno zmarło. Każdego razu, kiedy tam zachodziłem byłem witany z radością. Każde dziecko pragnie być kochane tak samo jak inne zdrowe dzieci z prawdziwą rodziną.

Drugim projektem prowadzonym przez siostry Kombonianki to, Huduma ya afya, który także często odwiedzałem i stałem się jego częścią. Jest to miejsce, gdzie dzieci są nauczane, jak się powinno opiekować chorym członkiem rodziny, małym dzieckiem oraz jak dbać o higienę. Dzieciom, których sytuacja rodzinna nie pozwala na uczestniczenie w spotkaniach, (dzieci bardzo chorych rodziców) wolontariusze dają nauki prywatnie w ich domu. W Korogocho nauki te są bardzo ważne ze względu na sytuacje i warunki, w jakich te dzieci żyją. W bardzo wielu rodzinach przynajmniej jeden członek rodziny jest poważnie chory.

 

Bliżej ludzi

 

Jest Niedziela, po Mszy Świętej podszedł do mnie jeden z ministrantów o imieniu James. Poprosił mnie, abym odwiedził jego mamę bo jest ciężko chora. Daleko mieszkasz? – zapytałem. Nie! Kilka kroków od kaplicy – odrzekł. Oczywiście zgodziłem się. Przeszliśmy kilka uliczek i doszliśmy do jego mieszkania. Trochę lepiej mi się zrobiło gdy zamiast baraku z błota zobaczyłem, że idziemy do murowanego bloku.

Budynek ma kształt prostokąta z wielkim korytarzem na środku na którym kobiety robią pranie. Z jednego końca na drugi ciągną się metry sznurków na których rozwieszona jest pościel i wszelkiego rodzaju ubrania. Naokoło korytarza, co 7 metrów, znajdują się niebieskie drzwi. Schyliłem się i przeszedłem pomiędzy praniem krok w krok za Jamsem. Podeszliśmy do jednych ze drzwi i weszliśmy do środka.

Zostałem bardzo ciepło przyjęty przez jego rodziców Karen i Morisa. Chociaż budynek z zewnątrz duży, to w ich mieszkaniu niewiele miejsca. Przecisnąłem się pomiędzy fotel a stół i usiadłem. Naprzeciwko mnie, pod oknem siedział Moris, podałem mu rękę na przywitanie i od razu zauważyłem że jest sparaliżowany. Po drugiej stronie na łóżku siedziała Karen, trzymała się za brzuch i uśmiechała. Unaishi hapa na nani. Kto tutaj mieszka? – zapytałem. Mimi, baba na watoto wasaba. Ja, mój mąż i siedmioro dzieci – rzekła Karen.  Zrobiłem zdziwioną minę patrząc na te 7 merów kwadratowych, dwa łóżka, dwa fotele, stół i stertę ciuchów i garczków na komodzie pod ścianą. Oczywiście zapytałem, jak możecie się tutaj wszyscy pomieścić, ja ledwo wszedłem do środka. W odpowiedzi usłyszałem, my i pięcioro  naszych dzieci śpi gdzie się da w mieszkaniu, zaś dwójka najstarszych musi sobie znaleźć miejsce gdzieś na zewnątrz, na korytarzu albo na podwórku.

Karen jest chora na AIDS, coraz częściej ujawniają się jej bolesne objawy choroby, które sprawiają, że nie może ona nic wykonywać. Cały czas leży w łóżku, Moris natomiast w 2000 roku został sparaliżowany i się prawie nie porusza. Karen przed chorobą prowadziła mały sklepik przy domu. Sprzedawała kilka owoców, warzywa, kroiła kapustę, sukumę, marchew, ziemniaki, pakowała je do woreczków i sprzedawała.

W takiej sytuacji nie wiedziałem co mam im powiedzieć, doradzić czy w jaki sposób ich pocieszyć. Czułem się taki bezradny. Co zrobiłby Jezus, gdyby się tu znalazł? Uleczył by ich? Mówił o Królestwie Niebieskim? A może po prostu przebaczyłby im ich grzechy? Poprosiłem abyśmy się razem pomodlili. Tyle im mogłem ofiarować, swoją modlitwę. Po chwili ich dziewięcioletnia córeczka przygotowała herbatę z mlekiem i tak spędziliśmy razem ze sobą godzinę czasu wymieniając się swoimi historiami. Chyba raczej to oni byli najbardziej ciekawi mojego kraju, o sobie nie chcieli rozmawiać.

Udało mi się odwiedzić tę rodzinę wiele razy, byliśmy szczęśliwi, że Bóg doprowadził do tego spotkania. Bóg tego pragnął, abym się tam znalazł, i zaniósł im Jezusa, do tego domu. Dziękuję, pomyślałem w duchu.

W Korogocho żyje wiele wielodzietnych rodzin, gdzie dzieci najczęściej wychowuje sama matka, ponieważ ojciec albo się wyniósł albo umarł. Najgorsze sytuacje rodzinne to te, gdzie nawet ta samotna matka, jest chora albo pije. W innych rodzinach, rodziców nie ma przez cały dzień, gdyż muszą zatroszczyć się o zdobycie żywności dla siebie i dzieci. Podczas ich nieobecności starsze rodzeństwo opiekuje się młodszym.