Mistekowie – ludzie chmur

marzec 2015

Wydawać by się mogło, że Meksyk, który dzięki Matce Bożej z Guadalupe szczyci się tak wielką popularnością i siłą wiary, nie potrzebuje już misjonarzy. Jednak patrząc na wielkość tego kraju i na różnorodność kultur, ludności i klimatu, wyraźnie widać, że jest to błędne myślenie. Jest wręcz przeciwnie… W Meksyku są takie miejsca, gdzie niestrudzenie pracują i ewangelizują  misjonarze kombonianie, a ich działalność nie należy do najłatwiejszych.

 

Ludność Misteków

W południowej części Meksyku, w Guerrero, gdzie rozciągają się potężne pasma górskie o tej samej nazwie, żyje ludność Nasawi (Mistekowie). Zamieszkuje część wyżynną gór, stąd też często nazywani są ludźmi chmur. Po części żyją jak ich przodkowie, zamknięci w wąskich dolinach lub rozproszeni po górskich zboczach. Mówią w języku mixtek – można rozróżnić co najmniej dziesięć dialektów, którymi się posługują.

Kiedy w XV wieku, 30 lat przed przybyciem Hiszpanów, podbili ich Aztekowie, przejęli wówczas część ich kultury. Ich bogowie stali się tymi samymi co bogowie azteccy, a znaki tymi samymi co na subskrypcjach azteckich.

Mistekowie zajmowali się głównie rolnictwem i tkactwem artystycznym. Byli znanymi i cenionymi artystami Mezoameryki, a specjalizowali się przede wszystkim w przedmiotach ze złota i turkusów. Urządzali ceremonie związane z rolnictwem, oddawali cześć różnym bogom np. bogu słońca Tonatiuh (ten, który czyni dzień) oraz bogu kukurydzy Cohuya, bogu rozrodczości i życia Nituayuta, bogu myśliwych Qhuav, bogu deszczu, wody i piorunów Tzahui, bogu kupców i handlu Yozotoyua i innym bóstwom lokalnym. Za miejsca święte uznawali jaskinie. Do najsłynniejszych należała Apoala, skąd według legend z głębi ziemi wyszli zrodzeni z drzewa pierwsi władcy, kobieta i mężczyzna.

Mistekowie na tych terenach żyją do dzisiaj w liczbie 700 tys. Jednak wielu z nich zmuszono do emigracji w różne miejsca w kraju lub do Stanów Zjednoczonych w poszukiwaniu pracy.

 

Misja w Metlatónoc

Po dotarciu do misji w Metlatónok czuje się tu świeży, górski podmuch wiatru i bardzo wilgotne powietrze. Dookoła – w kotlinach, na szczytach i poboczach – znajdują się wioski. Prawie do wszystkich miejsc prowadzi droga, jednak podczas ulewnych deszczów bywa czasem zasypywana przez osuwające się zbocza i ludność musi czekać do czasu jej odblokowania. Do każdej wioski doprowadzona jest elektryczność.

 

Uwagę tutaj przykuwają duże kościoły znajdujące się prawie w każdej miejscowości. Wokół kościołów są domy sklecone z desek i zadaszone blachą oraz niewielkie ogródki. Te duże sakralne budowle mogłyby nam dużo opowiedzieć o wierze miejscowej ludności. Na początku myślałem, że trzeba było wykonać wiele projektów, aby prawie w każdej wiosce powstał tak potężny kościół. Nic jednak mylnego, ponieważ wszystkie one zostały wybudowane przez lokalną ludność. Kaplica, kościół, dom na spotkania, pokój dla księdza. Wszystko wybudowali sami. W każdym z kościołów znajduje się szereg świętych figur, mnóstwo zapalonych świec i pachnących kwiatów. Co rusz ktoś przychodzi z palącą się świecą, często przyozdobioną kwiatami. Podchodzi do jakiejś figury i trzymając świecę w obu rękach, wznosi ją kilkakrotnie w górę, odmawiając przy tym modlitwę, po czym wychodzi. Obok kościoła znajduje się tak zwana kapliczka płonących świec, do której ludzie przynoszą zapalone świece, a one płoną do czasu, aż się całe nie wypalą.

 

Szacuje się, że w liczącym 17 tys. mieszkańców Metlatónoc jest 96% katolików. A czy widać u tych ludzi wiarę i oddanie? Tak, ale brakuje im najważniejszego – sakramentów, do których podchodzą z pewną obojętnością.

Kiedy w czasach kolonizacji, w XVI wieku, przybyli w te rejony pierwsi misjonarze, z ogromnym zapałem zaczęli ewangelizować. Wtedy też przygotowywali lokalnych liderów, którzy prowadzili modlitwy. Gdy misjonarzy zmuszono do opuszczenia tych obszarów, przez wiele lat wierni modlili się bez kapłana. Przychodzili do kościoła, a lider prowadził modlitwy. Z czasem zaczęli modlić się według własnego uznania. Czas nieobecności kapłanów sprawił, że powstał pewien rodzaj modlitw, często pomieszany z lokalnymi wierzeniami i kulturą. Stąd też i dziś można spotkać ludzi, którzy składają dziwne ofiary i odprawiają swoje modły o deszcz czy urodzaj. Owszem, wierzą w Boga, ale czują się też bardzo złączeni z otaczającą ich przyrodą. Są przekonani, że wszystko uzależnione jest od woli Bożej. Jeżeli stało się dobro, to dlatego, że Bóg tak chciał. Jeżeli przyszło zło, choroba czy śmierć, to także dlatego, że On tak chciał.

Swoje ofiary i tajemnicze modły odprawiają w wyznaczonych do tego miejscach. I tak na przykład, przed pójściem do pracy w pole proszą ziemię, żeby się nie gniewała, kiedy będą ją skopywać. Dla obcych te miejsca nie są znane. Ludzie muszą obdarzyć kogoś zaufaniem, zanim zaproszą go na swoje obrządki.

Czasem zdarza się i taki widok, że ktoś przychodzi do kościoła, zabija tam kurę, a jej krwią skrapia posadzkę. Zadziwia też fakt, że podczas Eucharystii nie ma zainteresowania ze strony wiernych, co w danej chwili zachodzi. Nie odpowiadają nawet na wezwania kapłana. A bywają i takie sytuacje, że w trakcie Mszy św. wchodzi ktoś sobie ze świecą, podchodzi do jakiejś figurki, odmawia modlitwę, zostawia świecę i wychodzi. Ludzie rzadko korzystają z sakramentu pokuty, a jeszcze rzadziej zawierają sakrament małżeństwa.

Jednak misjonarze kombonianie nie tracą nadziei… Przyszłość widzą w młodym pokoleniu – w dzieciach i młodzieży – które aktywnie uczestniczy w nabożeństwach i w Eucharystii. Ojciec Rodolfo podkreśla, że kluczem do zmian na lepsze może być katechizacja, która odbywa się przy kościele w soboty i niedziele nauka religii jest w szkołach zabroniona (w 1833 r. kapłanów wyrzucono ze szkół prywatnych). Zmiana mentalności ludzi starszych to dzisiaj niezwykle ciężka praca i praktycznie niemożliwa do przeprowadzenia.

Na rozległych meksykańskich terenach wciąż brakuje misjonarzy, którzy mogliby służyć miejscowej ludności. Misja Metlatónok ma pod sobą ponad 60 kaplic, które odwiedza trzech ojców, a obok znajduje się także komboniańska misja Kochoapa ze 130 kaplicami, które odwiedza tylko dwóch misjonarzy.

 

Krzysztof Zębik, kombonianin