Msza w wiosce Wanglel i Środa Popielcowa

Wioska Wanglel

Środa Popielcowa Old Fangak

Niedzielę postanowiłem spędzić w niedalekiej wiosce. Ponieważ wioska leży 13 km od Old Fangak najlepiej wyruszyć w sobotę po obiedzie i wrócić w Niedzielę po Mszy. Tak też postanowiliśmy i zaczęliśmy podstawowe przygotowania.

Na pewno była to rozgrzewka przed zbliżającą się konkretniejszą moją podróżą, gdzie będę w buszu ponad miesiąc, obchodząc część kaplic należących do naszej parafii. Tam też spędzę święta Paschalne.

Choć to tylko jedna noc i tak z podstawowych rzeczy nie mogłem zrezygnować. Każdy przypominał mi, pamiętaj o papierze toaletowym. Dodatkowo, dwa prześcieradła, moskitiera, przybory do Mszy – czyli mały ksiądz (komunikanty, trochę wina), woda, latarka, i podstawowe przybory oraz ubrania. Noce wciąż zimne, więc i polar się przyda.

Podróż nie trwała długo, trzy godziny szybkiego marszu wraz z przeprawą kanu przez rzekę. Ludzie będąc wysocy i mając dłuższe nogi ode mnie maszerują bardzo szybko, wydaje mi się, że gdzie oni robią jeden krok, ja robię dwa. Dla nich to dodatkowo chleb powszedni – wszędzie całe życie poruszali się na nogach. Ja zaś cały spocony cicho zipałem za nimi starając się utrzymać tempo. Ponieważ jesteśmy w trakcie kursu dla katechistów, poszło ze mną czterech. Jeden z nich niósł radio, z którego wydobywały się wiadomości BBC, raz po arabsku i raz po angielsku. Trochę przypominało mi to moje podróże samochodem przy włączonym radiu, jednak tym razem było to bardziej męczące.

Po dotarciu na miejsce przywitała nas wspólnota, a wchodząc do kaplicy poproszono mnie o błogosławieństwo dzieci. Następnie udaliśmy się do pobliskich chat, do domu katechisty, Jana. Choć wioska znajduje się w pobliżu rzeki, i prawie wszyscy udali się na kąpiel w rzece, dla mnie przygotowany został parawan a kobiety przyniosły mi wodę z rzeki – tak to i rzeka „przyszła” do mnie. Ludzie mówią, że nie wypada, aby ojciec kąpał się w rzece. Nic, ze smutkiem ochlapałem się wodą z miski za dziurawym parawanem – a taką miałem ochotę sobie popływać ;(.

Po chwili podarowano nam kozę, którą od razu zabito i przekazano kobietom, które zaczęły przygotowywać kolację. Po chwili zaczęły się rozlegać odgłosy krów, które powracały z pastwisk. Pomiędzy nimi zostały rozpalone ususzone krowie odchody, które stworzyły między krowami łunę dymu, mające odstraszyć insekty i komary. Wieczorem, po zachodzie słońca, jako przystawka przyniesiono nam pieczone mięso, potem danie główne, gotowane mięso i sorgo.

Niedzielę rozpoczęliśmy od herbaty i kawy. Poranki są jeszcze bardzo chłodne. Siedząc przed chatą obserwowałem dzieci, które grzały się przy wciąż rozżarzonych odchodach, prawie na nich leżąc, dziewczynki zaś krzątały się z miskami i garczkami przygotowując jedzenie. Potem przyniesiono nam wal wal, sorgo i dzbanek zsiadłego mleka, mniam. Czekając na Mszę, rozglądałem się po okolicy. Krowy opuściły kraal, czyli specjalne miejsce przed chatami, zaś chłopcy rozpoczęli swoją poranną pracę – czyli zbieranie i rozkładanie krowich placków na słońcu, aby można było je rozpalić wieczorem. Potem wszyscy zaczęli się przygotowywać na Mszę i zapełniać naszą kaplicę.

Ludzie bardzo pomysłowi, jako ołtarz ustawili potężną zamrażarkę. Szkoda, że nie chodziła, bo bym miał nawet Mszę z klimatyzacją. Ostatnią Mszę w okresie zwykłym połączyłem z poświęceniem popiołu i symbolicznym posypaniem głów. W środę mnie już nie ma, ludzie zajęci – a tak stworzyłem im okazję uczestniczenia w tej pięknej i znaczącej tradycji.

Po Mszy dostaliśmy ugotowane mięso z plackami z sorgo i mięliśmy trochę czasu, aby odpocząć i przeczekać najgorętsze słońce. Wyruszyliśmy o 16:00 wieczorem – kolejne 13 km – a dotarliśmy do domu o 19:00 – słońce już zaszło. Po godzinie odczułem zmęczenie i ból nóg – chyba jeszcze nie jestem do tego przyzwyczajony.

 

Środa Popielcowa w Old Fangak

Także i u nas w Old Fangak, tradycyjnie w środę rozpoczął się okres Wielkiego Postu. Na pewno dla każdego z nas czas ważny na zastanowienie się nad swoim życiem. U nas ciężko mówić o wyrzeczeniach na ten czas. Obecnie w całym Południowym Sudanie panuje wojna i głód.

Cena worka sorgo 25kg wzrosła z 5.000ssp do 13.000ssp czyli 100 dolarów, niewiele osób na to stać – jeżeli sorgo jest dostępne na naszym targu. Ludzie mogą oczekiwać tylko pomocy z zewnątrz. Obecnie ta pomoc jest udzielana przez Czerwony Krzyż i mamy nadzieję na otrzymanie pomocy od ONZ (WFP). Ponieważ rząd blokuje każdą dostawę żywności na te tereny opozycji, ciężko jest cokolwiek dodatkowo sprowadzić. Zeszły rok był dla ludzi tragiczny, ponieważ poprzez powodzie – podwyższony poziom rzeki i zalane pola, ludzie zostali z pustymi spichlerzami. Nie zebrali nic. W innych częściach Południowego Sudanu ludzie musieli opuścić pola i uciekać przed wojną. Nasza łudź, z materiałami budowlanymi i kilkoma kartonami puszek z żywnością dotarła do nas dzisiaj – jest więc nadzieja, że będzie można coś sprowadzić rzeką ze stolicy i pomóc ludziom. Planujemy sprowadzić całą łudź żywności, rozpocząć dożywianie dzieci w szkole podstawowej i pomóc najbardziej potrzebującym. Mamy nadzieję, że się uda.

Tak to w takiej sytuacji rozpoczynamy Wielki Post i pomimo tego cierpienia chcemy przeżyć ten czas w kontemplacji i duchu modlitwy. Może ta ciężka sytuacja pomoże i nam nad zastanowieniem się nad własnym życiem. Co mogę w nim polepszyć, z czego zrezygnować, jak mogę bardziej ofiarować siebie?