Święta, święta i po świętach

Gotowi do podróży

Święta, święta i po świętach. Zaczął się czas prania i sprzątania po moim powrocie. A ponieważ jestem sam na misji, mam pod sobą parafię i klasy 7 i 8 szkoły podstawowej. Jednak wciąż wracam myślami z przebytego czasu na terenach Mareang, gdzie spędziłem moje Święta Wielkanocne.

Spakowany i gotowy, czekałem na temat wieści, kiedy znajdzie się łódź, która zabierze mnie to Widier (okolice Toch, gdzie w zeszłym roku spędziłem święta Comboniego). Okazało się, że nie czekaliśmy długo, czwartek 30 marca, z samego rana łódź była gotowa. Oczywiście nic to nie mówi, ponieważ łódź odpłynie, kiedy będzie pełna. Siedzimy w metalowej balii i czekamy. Już kolejny raz mam szczęście, że przewożą worki z sorgo, więc mam na czym usiąść. Wypływamy. Mija kilka godzin, spędzonych na wijącym się nilu, raz w prawo, raz w lewo. W pewnym momencie rozpędzamy się, wpływamy w trzcinę, po czym rozpoczyna się długie jezioro. Ponieważ jest to stojąca woda, widać jedynie płytę zielonej roślinności. Łódź szoruje po wodorostach, a silnik co chwilę gaśnie bo o śrubę coś się owinęło. Jednak po godzinie wodorosty znikają i płyniemy dalej szerokim jeziorem do naszego celu, kolejna godzina i docieramy do Widier.

Pierwszy tydzień spędzam w kaplicy Widier, zaś śpię w chacie katechisty, który jest moim przewodnikiem i tłumaczem. Czas przebywania we wioskach nie jest tak intensywny jak w Old Fangak. Jest czas na odpoczynek, rozmowy z ludźmi, książkę, czy modlitwę. Nasz rytm to: rano herbata, następnie odwiedziny i błogosławieństwo rodzin i domostw, następnie wracamy do chaty gdzie żona katechisty Jeremiasa, Marta podaje nam posiłek – jest ok 11.00. Następnie szukamy cienia, aby przeczekać najgorętszy czas dnia. O 16.00, w kaplicy pod drzewem i kilkoma krowimi czaszkami które służą dzieciom jako krzesła, różaniec albo Msza. O 19.00 robi się ciemno, znowu posiłek z kuchni Marty. Następnie prysznic przy gwiazdach pod gołym niebem. Jest wiadro wody z jeziora, więc nie jest źle, kobiety pamiętają o mnie. Następnie walka z komarami i ucieczka pod moskitierę. Krótka lektura przy żarówce podłączonej do baterii i spać. Na tych terenach nie ma studni, więc ludzie piją wodę z rzeki, więc dodatkowym zadaniem było dla nas oczyścić wodę, która brązowa po wrzuceniu specjalnych tabletek czy proszku robi się czysta i zdatna do picia.

Na czas, kiedy misjonarz przebywa w danej kaplicy, cała wspólnota angażuje się, aby go ugościć. Kobiety z legionu Maryi przynoszą wodę i czasami gotują. Piotr, starszy człowiek z pobliskiego domostwa, ekspert w łowieniu ryb, prawie codziennie przyniesie jakąś dużą rybę, wyłowioną z sieci albo upolowaną dzidą. Dodatkowo w menu misjonarza jest, sorgo z rybą, sorgo z zsiadłym mlekiem, sorgo z gorącym mlekiem czy sorgo z kurą – raczej nie ma samego sorga.

Widać, że ludziom obecnie nie jest łatwo. To czym mnie goszczą to to samo sorgo z pomocy humanitarnej, które sami obecnie jedzą, swojskie tylko mleko. Ciężko o cukier, herbatę czy sól.

Tydzień bardzo szybko zleciał zaś podczas Mszy niedzielnej, Piotr, jeden ze starszyzny, poważany człowiek i bardzo znany, który obdarowywał mnie rybami powiedział: „Dziękuję ojcu, że jest ojciec z nami, że możemy uczestniczyć we Mszy św. Jest ojciec dobrym człowiekiem, który zrezygnował ze wszystkiego, opuścił swój kraj, rodzinę i przybył ojciec do nas do Widier i nawet je ojciec to co my – czyli to niedobre sorgo z pomocy humanitarnej (naprawdę różnica jest duża między tym kupnym sorgo czy uprawianym, a tym dostarczonym przez pomoc, Czerwony Krzyż, czy WFP-UN)”.

Pod koniec tygodnia dostaliśmy informacje, że rozpoczęto zrzuty żywności w Old Fangak i dystrybucję – dobrze, bo ludzie czekali na to od długiego czasu, źle dla mnie bo większość ludzi opuściła domostwa. Musiałem więc zrezygnować z dwóch wiosek i skrócić mój pobyt, bo ludzie nie byli gotowi aby mnie przyjąć i zająć się mną.

Jednak kontynuujemy nasz główny plan i przemieszczamy się z Widier do Toch. Spędzam kolejny tydzień w chacie, która jest prowadzona jako „hotel”. Rodzina wybudowała trzy chaty i je wynajmuje. Zaś nasza wspólnota, czyli kobiety, jak Elizabeth, dbają aby była herbata, kawa i jedzenie. Plan bardzo podobny. Odwiedzamy rodziny i oczekujemy razem Niedzieli Palmowej. W Niedzielę przyszli ludzie z pobliskich wiosek, młodzież i rodziny. Tradycyjnie poświęciliśmy Palmy i odprawiliśmy razem Mszę na terenie szkoły pod drzewem.

W poniedziałek wróciliśmy do Widier i we wtorek przemieściliśmy się do Nyadin – przepływamy kanu na drugą stronę jeziora, następnie godzinę drogi przemieszczamy się piechotą. Teraz mieszkam w domu katechisty Stivena. Jego brat mieszka obok, zaś przed chatą nocują krowy. Tutaj troszkę bardziej mogłem poznać codzienne życie rodziny Nuer i poznać bliżej język.

Język wciąż jest skomplikowany, wymowa bardzo trudna i wiele słówek do zapamiętania. Gdy ludzie coś przy mnie dyskutowali wciąż nic nie rozumiałem, jednak staram się osłuchać i wyłapać kontekst. Z ciekawostek i bogactwa słówek: krowie odchody mokre – wääryaɳ, krowie odchody suche – koä, krowie odchody suche rozdrobnione – tiop, krowie odchody po drugim suszeniu – puoy, krowie odchody spalone – wigual. Wszystko inne, co dotyczy kultury Nuer czyli jest związane z budową chaty, czy sadzeniem i zbieraniem sorgo czy kolorem krów – każdy kolor krowy ma swoją nazwę, kozy także – ma baaaardzo rozbudowane słownictwo. Każdy pamięta kolory wszystkich swoich krów. Do tego dochodzi zapamiętanie tego samego słówka liczba pojedyncza, liczba mnoga, genetiwu i miejsca, często każde różni się od siebie.

Tym razem moją uwagę przyciągnęła codzienna praca dzieci. Dziewczynki przeważnie spędzają czas w chacie dla kobiet gdzie gotują, jedzą i śpią, dodatkowo doją krowy czy chodzą po sorgo czy wodę. Chłopcy mają czas na pracę przy krowach rano i wieczorem. Rano pobudka przy wschodzie słońca, krowy jeszcze śpią a dym między nimi powoli przygasa. Czekają teraz aż krowy się obudzą, a kobiety skończą dojenie. Następnie krowy opuszczają tzw. kraal, czyli miejsce gdzie śpią. Wszystko wykonywane jest pod okiem ich ojca, który ich upomina, gdy coś wykonują nie tak. Następnie żwawo zbierają krowie odchody i rozdrabniają, aby słońce je wysuszyło. Pod koniec dnia suche krowie odchody są zbierane i usypane w różne miejsca między krowami. Po zachodzie słońca są podpalane, a rozżarzone stwarzają kopułę dymu nad śpiącymi krowami, co odgania komary i latające owady. Chłopcy muszą być czujni i odganiać inne byki zbliżające się do byka z ich kraala. Ostatnio dwa byki miały potyczkę i jeden poległ – my zaś dzięki temu nacieszyliśmy się jego mięsem.

Moja chata jest tak rozgrzana, że nocuję poza nią – łóżko na zewnątrz, moskitiera na cztery kije i w świeżym powietrzu przy pełni księżyca śpi się super, dodatkowo można nacieszyć oko milionami latającymi świetlikami. W nocy pojawiają się hieny i dziwne odgłosy z pobliskiego drzewa, ale nikt mnie nie chciał zjeść.

Oczekujemy Triduum Paschalne i codziennie odwiedzamy rodziny. Nyadin jest tak rozległe, że potrzebuję na to kilka dni, a i tak to było za mało. Wielki Czwartek odprawiłem w ciemnej kaplicy, gdzie dach jest podparty kilkoma drewnianymi belkami. Małe okienka dawały mi trochę światła, ale i tak niewiele było widać. Choć tego dnia przyszła garstka ludzi to i tak była to dla mnie okazja na podziękowanie za dar Eucharystii i kapłaństwa. Nie było podziękowań, życzeń czy kwiatów, ale to wszystko było w mym sercu i byłem pewien, że w Polsce każdy, kogo znam pamięta o mnie w modlitwie.

W Wielki Piątek przyszła większa liczba ludzi, jednak dla każdego była to nowość – bez Mszy, inna liturgia, adoracja krzyża. Dziwne dla każdego było, że muszą całować krzyż. Uśmiechałem się troszkę, bo nie wiedziałem, że trzeba ludziom wytłumaczyć, co to znaczy pocałunek. Jednak każdy oddał cześć krzyżowi przez pocałunek, polizanie czy dotknięcie nosem.

W Wielką Sobotę oczekiwałem na ludzi z pobliskich wiosek. Zaplanowaliśmy naszą uroczystość Paschalną na 19.00, jednak rozpoczęliśmy o 21.00. Oczywiście nie była to uroczystość jak w naszych kościołach. Pobłogosławiłem ogień, zrobiliśmy uroczystą procesję i rozpoczęliśmy liturgię słowa. Jedna żarówka oświecała ołtarz i przyciągała niezliczoną liczbę robactwa. W oddali w lekkim świetle wyłaniał się tłum ludzi, który przybył na uroczystość. W pewnym momencie miałem trudność w czytaniu Ewangelii przy świetle latarki, ponieważ zasłaniały mi muszki, komary i inne latające owady, niektóre wchodziły pod albę inne już czułem na plecach. Ubrałem się w cierpliwość i dotarłem do końca Ewangelii. Dla mnie była to wyjątkowa uroczystość, ponieważ były tej nocy także chrzty. Po wyczytaniu wszystkich imion do ołtarza podeszło dziewiętnaście osób chętnych do wejścia w grono naszej wspólnoty chrześcijańskiej. Cóż jeszcze wyjątkowego – podeszły matki z dziećmi, dorosłe dzieci, młodzież oraz starsza niewidoma kobieta prowadzona przez członka legionu Maryi. Chyba największą radość przyniosła mi ta kobieta – starsza, niewidoma, ledwo poruszająca się, która przyjmowała święte oleje katechumenów, krzyżma, która została polana wodą i ochrzczona, która pierwszy raz przyjęła pana Jezusa do swego wnętrza. Na pewno było to wielkie świadectwo dla tych wszystkich starszych osób, które wciąż są daleko od kościoła, nieochrzczone.

Odprawiając Eucharystię przy świetle żarówki, w pewnym momencie czułem się jakbym koncelebrował z modliszkami, które kręciły się naokoło kielicha i hostii wyłapując małe muszki. Może to była ochrona, która przybyła na pomoc. Zakończyliśmy naszą uroczystość Paschalną około 1.00. Niedziela zgromadziła jeszcze większą ilość ludzi i choć odprawialiśmy Mszę pod drzewem przy silnym wietrze, nie zakłóciło nam to wyrażania naszej radości w spotkaniu ze Zmartwychwstałym. Po Mszy dotarła do nas wiadomość, że rodzina w Widier straciła bliską im osobę w Kongo i prosili, abym przybył i pomodlił się z nimi. Oczywiście spakowałem moje rzeczy i wróciłem do Widier.

W poniedziałek odprawiliśmy krótką liturgię słowa z modlitwą za zmarłego. Był to dobry czas na połączenie śmierci i zmartwychwstania, na które wszyscy z nas czekają, na spotkanie Ojca naszego twarzą w twarz. W Widier spędziłem kolejne dwa dni czekając na łódź, którą wróciłem do Old Fangak.