Żyć w „więzieniu” we własnym kraju

Od kilku dni jestem w Dżubie i czekam na kurs wprowadzający w sytuację Południowego Sudanu. Ponieważ zbliża się niedziela, oczywiście pytanie było, czy mam pozwolenie na wjazd do obozu dla uchodźców, aby z nimi odprawić Mszę. Tym razem okazało się, że mogę jechać.

Noc z soboty na niedzielę była niespokojna. W pewnym momencie obudziły mnie serie wydawane z karabinu. Jest północ. W takiej sytuacji to pozostaje tylko czekać i słuchać jak sytuacja się rozwinie. Na szczęście po kilku seriach ucichło. Nie powiem, ale miałem stracha, bo jednak stolica jest jednym z niebezpiecznych miejsc, gdzie nie ma policji i grupy przestępcze są samowolni i bezkarni. Dodatkowo słyszymy czasami informacje dochodzące z zewnątrz, że rebelie będące w opozycji z rządem będą chciały zdobyć stolicę i obalić prezydenta.

Wyjechaliśmy około 8.00 rano, ja i o. Raimundo. Obóz znajduje się po drugiej stronie Dżuby, więc mamy kawałek drogi. W obozie znajduje się ponad 16.000 osób, większość to ludzie plemienia nuer.

Już sama droga w kierunku obozu nie jest miłym doświadczeniem. Bliżej obozu o. Raimundo pokazuje mi opuszczone i zrujnowane domy. Na niektórych widać dziury po nabojach, dalej mijamy duże opuszczone tereny, które w lipcu były polem bitwy. W tym miejscu wiele osób zginęło. W pewnym momencie podjeżdżamy do potężnych szlabanów i ochrony. Jest to główny wjazd do obozu ONZ. Po okazaniu naszych dokumentów i spisaniu danych wjeżdżamy do środka. Jak na razie mijamy całą główną bazę ONZ – oczywiście jak zawsze robi to wrażenie. Trzypiętrowe budynki, na niektórych z nich otwory po nabojach, samochody i budynki dla personelu, każdy z ogródkiem, zadbane, czyste. Potężne generatory, kontenery, systemy do klimatyzacji, obok znajduje się restauracja. Od strony tych struktur budowane są potężne mury z piaskiem, aby naboje nie przeszły na wylot. Zastanawia tylko, dlaczego taka dbałość o bezpieczeństwo terenu ONZ a od strony obozów tylko zasieki. W pewnym momencie zbliżamy się do kolejnych dwóch bram z ochroną i żołnierzami ONZu. Wydaje mi się, że wjeżdżamy do więzienia. W tym momencie pojawiają się czołgi ONZu i ciężki sprzęt zbrojny. Jedziemy wzdłuż zasieków. Co kilka metrów są okopy i budki, w których siedzą żołnierze ONZu i obserwują czy nie zbliża się wróg.

Na początku czułem się trochę jak w slumsie korogocho. Ten sam odór mijając szereg latryn i baraki jeden przy drugim, choć tym razem każdy pokryty białą plandeką. Z daleka wyglądają jak białe pole. Mijamy kontenery na wodę i setki pojemników na wodę, czekające w rzędzie na swoją kolej. Po kilkuset metrach dojeżdżamy do naszej kaplicy. Ponieważ znajduje się obok kaplicy protestantów to jest trochę głośno. Odprawiając Mszę miałem szereg myśli na temat całej sytuacji, w jakiej znajdują się ludzie Południowego Sudanu.

Czytając dzisiejszą ewangelię chyba czułem się jakby do tych ludzi przybliżał się koniec świata. Jakby rzeczywiście przeżywali te wszystkie kataklizmy, powstanie naród przeciw narodowi i królestwo przeciw królestwu, będą silne trzęsienia ziemi, a miejscami głód i zaraza; ukażą się straszne zjawiska i wielkie znaki na niebie. I choć Jezus mówił o tym wszystkim i składaniu świadectwa w obronie swojej wiary w czasie prześladowań – plemię nuer musi znosić te cierpienia i prześladowania z powodu tylko tego, że są z plemieniem nuer. Ileż osób chce na nich podnieść rękę, wyeliminować ich, ileż z nich cierpi głód i nieludzkie warunki. Jakiż to kraj, który chce się pozbyć część swoich obywateli, bo ich nienawidzi. Jakiż to kraj wysyła wojsko przeciw swoim obywatelom i zamiast do jedności dąży do większego rozlewu krwi. Z drugiej strony, jakiż to kraj, w którym żyję jak w więzieniu, ukrywając się przed wojskiem mojego rządu. Jakiż to kraj, który mnie nie akceptuje tylko dlatego, że urodziłem się nuer a nie dinka. Jakiż to kraj, który doprowadził do tego, że żyję w obozie już trzy lata i poza nim nic więcej nie znam. Oprócz tych myśli należy dodać jeszcze jedno, czy jakby przy władzy było plemię nuer, role by się obróciły – przecież to wzajemna nienawiść? Jakież to państwo gdzie każde plemię do każdego nastawione jest wrogo i z nienawiścią, jaka nadzieja, czy ktokolwiek wie jak rozwiązać ten konflikt? Może, dlatego większość milczy, a inni opuszczają ten kraj, który wydaje się, że wciąż nie ma przyszłości. Ci zaś, którzy mają interes w tym konflikcie, ci którzy wciąż zaopatrują ten kraj w broń, dbają aby trwał on dłużej, albo jak już nie ma wyboru poprą prezydenta i plemię dinka oraz rządy reżimu i tych, którzy najchętniej rozpoczęliby czystkę etniczną. Po drodze do naszej kaplicy minęliśmy żołnierzy ONZu, widać że Chińczycy, o. Raimundo powiedział ciekawe stwierdzenie – w lipcu zostali zastrzelonych dwóch żołnierzy, możliwe że z ich własnej broni którą dostarczają do Południowego Sudanu. Wierzę jednak, że są także inne powody, dla których ta wojna domowa wciąż trwa i nie ma końca, a o których się nie mówi.

Pomimo tego, że od lipca tego roku niewiele osób wychodzi poza obóz, bojąc się o swoje życie – ludzie powoli stworzyli sobie swoją małą miejscowość. Są sklepy, szkoła, kościół… Dzieci biegają z latawcami zrobionymi z reklamówek i powiem, że ładnie wyglądają i wznoszą się w powietrze. Żałowałem, że nie mogłem zrobić im zdjęcia – chcąc uniknąć problemów nic ze sobą nie miałem. Po Mszy wiele osób podchodziło do mnie i mówiło mi, że pochodzą z okolic Old Fangak. Zapewniałem ich o mojej modlitwie za nich, o pokój i jedność w tym kraju. Podjechaliśmy jeszcze do dwóch innych naszych kaplic na terenie obozu i skierowaliśmy się do wyjazdu.

Na pewno był to bogaty dzień i jestem Bogu bardzo za niego wdzięczny. Jak się uda to kolejną niedzielę także spędzę z nimi, aby wiedzieli, że o nich pamiętamy. Czy może być inne, lepsze miejsce, aby zakończyć ten Rok Miłosierdzia?