Korogocho – dzieci ulicy

Odebrane dzieciństwo – dzieci ulicy

Dzieci ulicy pochodzą z różnych domów i z różnych sytuacji rodzinnych. Niektóre z nich pochodzą z rozbitych rodzin, tam gdzie nadużywane są narkotyki albo alkohol. Inne zaś pochodzą z rodzin wielodzietnych, wtedy w domu nie ma dla nich miejsca. Innych zmusiło do tego życie, ponieważ nie pozostał im nikt, kto by się nimi zaopiekował, ani rodzina, ani krewni. Dzieci znajdujące się w takich sytuacjach często uciekają na ulicę i dołączają do grupy Dzieci ulicy.

W Kisumu Ndogo, dzielnicy Korogocho, prowadzimy projekt, gdzie codziennie mogą oni przyjść, otrzymać podstawową wiedzę pisania i czytania oraz obiad. W przyszłości mają szansę rozpocząć roczną rehabilitacje w wiosce Kibiko znajdujące się na obrzeżu stolicy, w domu Napenda Kuishi co oznacza Kocham Żyć. Dzieci, które tam trafiają, przeważnie w wieku od 6 do 16 lat, mają szansę na odrzucenie narkotyków i na wejście w godne życie. Mają także szansę chodzenia do szkoły. Niektórzy z nich nie umieją czytać ani pisać. Ośrodek przeważnie liczy piętnastu chłopców.

Pewnego dnia Denis, który prowadzi spotkania z młodzieżą i dziećmi, którzy biorą narkotyki, albo wąchają klej postanowił mnie zabrać na to spotkanie. Przeszliśmy szereg uliczek, przeskoczyliśmy kilka rowów z płynącymi ściekami, minęliśmy szereg baraków. Po piętnastu minutach doszliśmy do Kisumu Ndogo. Budynek dwupiętrowy gdzie odbywają się spotkania dla dzieci ulicy i alkoholików. Wszedłem do środka i przywitałem się z grupką dzieci i młodzieżą. Widok był niemiły. Każdy w obdartych ubraniach, rozwalających się butach, brudni. Każdy przed podaniem mi ręki obciera ją o ubranie, jednak resztki zaschniętego na niej kleju da się odczuć. Każdy ma tubkę z klejem, który wdychają. Po pewnym czasie muszą poszukać jakiś patyk, albo zwyczajnie palcem mieszają klej gdyż powierzchnia zasycha i staje się on słabo odczuwalny. Aby zarobić na klej, muszą cały dzień segregować śmieci na wysypisku.

Coś takiego przeraża i zadaje pytanie, Dlaczego? Po chwili podeszło do mnie trzech chłopaków, dwaj to bracia i ich kolega. Jeden ma 11, drugi 15, a kolega 18 lat. Podeszli się przywitać. Gdy ich spotkałem nie wiedziałem co mam robić. Byli tacy młodzi i tak na marginesie, nie tylko społeczeństwa, ale i slumsów. Nawet mieszkańcy slumsów odnoszą się do nich z pogardą. Za kradzież są mocno bici, a nieraz zakłada im się oponę przez głowę, oblewa benzyną i podpala. Anastacia, jedna z pracowników, która zajmuje się dziećmi ulicy, opowiedziała mi jedno wydarzenie.

Był późny wieczór, kiedy wracała z pracy. Po drodze zauważyła grupkę ludzi i krzyki. Podeszła i zapytała jednego z gapiów, co się dzieje? Złapali jednego z ulicy, który kradł, założyli mu oponę i ktoś poszedł kupić benzynę na stację, aby go podpalić. Nie myślała długo, podbiegła do nich i zaczęła prosić aby go puścili. Tłumaczyła kim jest i co robi. Udało jej się, ocaliła go, puścili go wolno.

Jako misjonarze robimy to co możemy, Denis codziennie kupuje im żywność, fasolę i chapati, pomaga kupować ubrania, próbuje uczyć, nakłonić ich do zmiany, ale w tym środowisku jest to bardzo trudne. Często wracają na ulicę, a pieniądze wydają na zakup kleju. Bez rodziny, bez domu, bez godności, bez dzieciństwa, bez przyszłości. Czas dla nich to teraźniejszość, aby coś znaleźć, zjeść, wyżebrać, albo zarobić na nową tubkę z klejem, tak wygląda ich życie. Czasami znajdą coś na wysypisku. Zaprosili mnie do gry w karty, nawet nie wiem jaka to była gra, ale miałem z nimi ubaw, a oni ze mną. Całego mnie okrążyli i tak skupiony próbowałem załapać sens gry. Może jakbym jeszcze z godzinę z nimi, w takim skupieniu posiedział, to bym zrozumiał. Czułem jednak, że ich tubki z klejem, na mnie także zaczynają oddziaływać. Wyszedłem i usiadłem na zewnątrz, pod budynkiem. Po chwili do ośrodka przyszedł jeszcze jeden chłopak. Przez ramię miał przerzucony worek. Podszedł do mnie, usiadł obok i zaczął w nim grzebać. W środku miał przeróżne rzeczy takie jak cukier, mleczko w proszku, mydełka, ołówki, wszystko co przyjechało na wysypisko z lotniska. Znalazł nawet kawałek bułki, przegniła, śmierdząca. Wyciągną ją i chce się ze mną podzielić. Odmówiłem, on zaś zabrał się za łapczywe jedzenie i połykanie znalezionego posiłku. Nic się nie marnuje, oby tylko zapełniło żołądek.

Weszliśmy z powrotem do środka. Podzieliliśmy dzieci na dwie grupy i zaczęła się lekcja. Jedni uczą się alfabetu, drudzy już coś liczą i piszą. Po godzinie zaczynają się nudzić, kręcić i przeszkadzać. Dobra, starczy, godzina to też dobry czas, idziemy grać w piłkę.

Historia dzieci ulicy

Lubiłem z nimi rozmawiać. Pewnego dnia poprosiłem ich, aby opowiedzieli mi swoją historię.

David Mwangi ma 11 lat. Mieszkałem z mamą i sześciorgiem rodzeństwa. Uciekłem z domu dwa lata temu, ponieważ marzyłem o innym, lepszym życiu − chciałem oglądać filmy video. Jednak wszystko potoczyło się inaczej. Zacząłem brać narkotyki i spać gdzie się dało. Dołączyłem do grupy dzieci starszych ode mnie. Codziennie szukałem czegoś, co mógłbym sprzedać. Po roku życie na ulicy tak bardzo mnie wciągnęło, że ciężko mi było ją opuścić. Umieszczono mnie w ośrodku komboniańskim. Początkowo myślałem tylko o ucieczce, teraz, już przestałem. Jestem szczęśliwy, że mogę chodzić do szkoły. Wiem też, że już nigdy nie wrócę na ulicę.

Zachariah Kung’u ma 13 lat. Pochodzę z Kasarani. Są to slumsy nieopodal Korogocho. Mieszkałem tylko z tatą, który zajmuje się drobnymi naprawami. Uciekłem z domu, ponieważ tata bardzo dużo pije i właściwie wszystko już przepił. Dołączyłem do moich kuzynów, którzy w tym czasie mieszkali na ulicy. Żyłem tak 3 lata. Codziennie zaczepialiśmy ludzi i żebraliśmy o pieniądze, ale także szukaliśmy rzeczy, które można sprzedać np. plastiki i metale. Głównie szperaliśmy na miejskim wysypisku śmieci. Za zarobione pieniądze kupowałem narkotyki i jedzenie. Myślałem, że to jest dobre, ale ostatecznie przekonałem się, że jest zupełnie inaczej. Po chwili płacze.

Felix Odiambo ma 15 lat. Pochodzę z Babandogo, dzielnicy Korogocho. Moi rodzice nie są już razem. Starsi bracia ożenili się, a ja sam zostałem w domu. Po wakacjach poszedłem do szkoły zapłacić za kolejny semestr i wtedy posądzili mnie, że podrobiłem rachunek. Rodzice także mi nie uwierzyli. Postanowiłem więc, że sam zadbam o siebie. Przyłączyłem się do chłopaków, którzy palili bangi (marihuanę). Czasem pracowałem na targu, nosiłem worki i wodę. Kiedy nic nie zarobiłem, atakowałem nożem i okradałem przechodzących ludzi. W końcu dołączyłem do gangu. Braliśmy narkotyki, po których nie baliśmy się nikogo, bo czuliśmy w sobie niezwykłą siłę. Pewnego razu zaatakowaliśmy mężczyznę, okazało się policjanta, który wyciągnął pistolet i postrzelił w nogę jednego z nas. Podczas transportu na komisariat próbowaliśmy zbiec, mnie się udało, ale pozostałą trójkę zastrzelono. Innemu mojemu koledze założyli przez głowę oponę, polali benzyną i spalili. Po trzech latach spędzonych na ulicy postanowiłem poprosić o pomoc Centrum Kisumu Ndogo (centrum dla dzieci ulicy prowadzone przez kombonianów). I tak się tutaj znalazłem. Żyję zupełnie inaczej. Jestem bardzo wdzięczny za pomoc.

Denis Omondi ma 13 lat. Mam młodszego brata Enoika i dwie siostry: Benedettę i Mary. Nasz tata umarł, ale tak naprawdę niewiele go znaliśmy, bo był kryminalistą i wiele lat spędził w więzieniu. Ogromny wpływ mieli na mnie starsi bracia, którzy również byli przestępcami. Poszedłem na ulicę, ponieważ chciałem pomóc młodszemu rodzeństwu. W domu często głodowaliśmy. Do szkoły chodziły tylko dziewczynki, ponieważ nie było pieniędzy na opłacenie nauki dla wszystkich dzieci. Na ulicy okradałem ludzi, a jak się udało, wówczas pracowałem. Pieniądze zanosiłem dla rodzeństwa. Brałem także narkotyki. Na ulicy przebywałem prawie dwa lata. Kiedy mnie pobili, wróciłem do domu, a później trafiłem do Centrum kombonianów.

Evanson Mawura ma 17 lat. Jest nas trójka w rodzinie, ale tylko mama zajmuje się nami. Miała ogromne trudności, żeby nas wyżywić. Kiedy nie miała pracy, to nic nie jedliśmy. Jako pierwszy w rodzinie uciekłem z domu. Mieszkałem na miejskim wysypisku śmieci, na Mukuru (dzielnica Korogocho). Szukałem jedzenia, plastiku i innych rzeczy, które przywozili z lotniska (cukier, resztki bułek itp). Później uciekł mój brat. Pomagał trochę na targu, a zarobione pieniądze nosił do domu. W końcu wyjechałem do dziadka na wieś, ale tam traktowali mnie jak niewolnika, a ja bardzo chciałem pójść do szkoły. Uciekłem więc od nich i wróciłem na ulice Korogocho. Z siedmioma innymi chłopcami okradaliśmy samochody. Baliśmy się policji, ale życie nas do tego zmuszało. Kiedyś jeden z kolegów został zastrzelony i wtedy przeniosłem się na Grogon (również dzielnica Korogocho). To tam zacząłem brać narkotyki. Spaliśmy przy ognisku albo w workach. Było bardzo ciężko. W końcu postanowiłem szukać pomocy w Centrum prowadzonym przez kombonianów. Życie na ulicy jest naprawdę trudne, starsi deprawują młodszych, zmuszają do kradzieży i handlu narkotykami. Nie mogłem już tak dłużej żyć. Nie sposób opisać, jak bardzo się cieszę się, że dostałem tak wielka szansę od losu, że mam możliwość nauki.

 

Francis ma 12 lat. Mieszka w Slumsie wraz ze swoją rodziną. Jego rodzina zajmuje się sprzedawaniem „Changaa” (silny alkohol). Odwiedziłem go niedawno. Jego babcia bardzo ciepło nas przywitała i ofiarowała nam jedzenie i herbatę. Niestety to tylko jedna dobra strona jego rodziny. Tego samego dnia zapytałem o jego mamę – niestety spała pijana w drugim pokoju. Nawet jak byśmy ją obudzili to i tak by nie była w stanie rozpoznać swojego syna. Francis trafił na ulicę jak był mały, dołączył do dzieci ulicy, z którymi zaczął wdychać klej i prowadzić nieludzkie życie. Teraz jest z nami, w Kibiko z szansą na nowe życie.

 

Innym chłopcem, który został zmuszony do ucieczki z domu, aby na ulicy znaleźć schronienie jest David. Ma on 16 lat, ale nie miał w swoim życiu okazji do edukacji, gdyż jego rodzina zajmuje się sprzedawaniem narkotyków. Tak to David był wysyłany na ulice w poszukiwaniu klientów. Pewnego dnia zdarzyło się, że David został okradziony. Do domu wrócił bez narkotyków i bez pieniędzy. Rozwścieczony ojciec za karę poparzył jego rękę. Do dziś można zobaczyć blizny na jego dłoni.      

 

Ojciec Kevina od samego początku podejrzewał, że nie jest on jego synem. Pewnego dnia zawołał go do siebie, wsypał truciznę do wody i kazał mu wypić. Chłopak stanowczo zaprotestował i odrzucił kubek. Za to, ojciec poważnie go pobił i zostawił na ulicy.