Jaka ona jest?

Pierwsze dni w Afryce

Jest poniedziałek, sierpień 2006 rok, znalazłem się w miejscu, w którym tak bardzo pragnąłem się znaleźć, Afryka – Kenia – Nairobi. Praktycznie nie wiedziałem, do jakich warunków zostaję posłany.

Moje wyobrażenie Afryki to tylko to, co widziałem w telewizji, albo czytałem w czasopismach, czy książkach. Piękne obrazki sawanny i dzikich zwierząt oraz te, pokazujące suszę czy dzieci z dużymi brzuszkami. Telewizja, która pokazuje wojny, głód i rzeszę cierpiących ludzi, aby na końcu wyświetlić numer konta, albo informację, ’wyślij sms’ z dopiskiem, ’pomagam’, aby napełnić konto organizacji humanitarnej, która poleci na miejsce, założy wpierw swoje piękne bazy, kupi sobie nowe samochody i zacznie rozdawać wszystko czego potrzebują ludzie. Inne zaś wykonają projekty z połowy przeznaczonych na to pieniędzy, aby się wpierw samemu wzbogacić, projekt zaś podziała pół roku i upadnie. Potem opuści ten kraj i zapomni o tych ludziach do następnej katastrofy humanitarnej. Czy jednak te zdjęcia i telewizja pokazują prawdę, czy może manipulują ludzkimi uczuciami? Pragnąłem poznać jak jest naprawdę, nie fakt danej chwili jak to robią reporterzy, ale realia które mają swoją historię, które mają problem zakorzeniony w tej danej historii i w tej kulturze. Jednak aby to poznać trzeba tam żyć i uczyć się od lokalnej ludności ich kultury, wierzeń, tradycji, nie tylko w chwilach złych, ale także w tych dobrych, pomagając im, aby sami byli w stanie zadbać o swoją przyszłość, którą nie my mamy im budować czy ’dać’. My możemy jedynie pokazać drogę i możliwości, aby sami siebie dowartościowali i szli do przodu o własnych siłach.

Bałem się, ale miałem nadzieję, że Bóg mi dopomoże w ciężkich chwilach akceptacji inności tego kontynentu. Już sam wyjazd do Włoch, na okres Nowicjatu wystarczył mi, aby poznać kulturę i język tak bardzo różniące się od mojej. Teraz było to coś więcej. Kultura, język, kontynent, zachowania ludzi, kolor skóry, roślinność, różnorodność zwierząt, klimat. Po prostu inny świat. Tyle pytań dręczyły moją głowę. Jak to zaakceptuję? Jak się zaklimatyzuję? Czy będę umiał tutaj żyć, z tymi ludźmi i w takim środowisku?

Wiele osób pocieszało mnie, że jest to piękny kraj, do którego większość z nas chciałaby pojechać. Jednak ta większość z nas przyjechałaby do Kenii wyłącznie w celach turystycznych. Zobaczyliby piękne zwierzęta i roślinność w przepięknych i ogromnych parkach narodowych, pooglądaliby witającą ich ludność, zwiedziliby miejsca naprawdę piękne, mieszkając w wielkich hotelach i willach. Po powrocie do domu pochwaliliby się, że byli w Kenii, w Afryce i było cudownie. Jednak to mnie nie uspokajało. Moim celem były Slumsy, w których mieszka ok. 2.500.000 ludzi, do których turyści nie wchodzą, a jak tam już wejdą to tylko po to, aby zrobić zdjęcie biedakowi i pokazać je przyjaciołom po powrocie do domu.

Moim pierwszym miejscem, które miałem zobaczyć w Nairobi było Korogocho, jedno z dwustu slamsów gdzie mieszka 120.000 ludzi i kontakt z ekstremalną biedą, z ludźmi z którymi tak bardzo chciałem się spotkać, z ludźmi, do których zostałem powołany nie po to, aby ich zobaczyć, ale aby ich poznać, aby dać się im poznać i aby świadczyć o Chrystusie, który ich kocha i nie opuszcza. Będzie to czas, aby dać im nadzieję, aby ich wysłuchać i poradzić dobrym słowem, aby się do nich uśmiechnąć i powiedzieć, że nie są sami.