Najtrudniejsze są początki

Pierwsze kroki po slumsie

Najgorsze na początku to chodzenie po slumsach samemu. Na początku strach wchodzi do naszego wnętrza, który blokuje nas przed wszystkim. Naprawdę nie wiadomo, co może nas spotkać. Kiedy zaczynałem moje samotne podróże, najważniejsze dla mnie było tylko to, aby jak najszybciej dotrzeć do celu. Nie wiedziałem, kto mnie może zaczepić, coś ode mnie chcieć, ktoś jest pijany, naćpany albo agresywny, bez znajomości języka nie miałem żadnej obrony. Czas sprawił, że za każdym razem kroczenie ścieżkami Slumsów przychodziło łatwiej. Nauczyłem się kilku pozdrowień i odpowiedzi w języku swahili, co mi naprawdę pomogło. W kontaktach z ludźmi poczułem wielką różnicę, teraz mogłem przystanąć, coś powiedzieć, porozmawiać, zażartować, pozdrowić podbiegające dzieci, gdzie każde z nich chce podać białemu rękę, albo kobietę siedzącą z dzieckiem przy baraku. Najważniejszym było pokonanie strachu i zaufanie Bogu, który nas posyła. Poprzez częsty kontakt z ludźmi przechodzi uprzedzenie, że każdy chce nas okraść, albo nam pogrozić. Język to skarb, który trzeba pielęgnować, bo dzięki niemu nawiązujemy kontakty, poznajemy, pytamy, po to aby zrozumieć. Tylko rozumiejąc problemy ludzi możemy próbować im zaradzić.

Misja w slumsie

W parafii św. Jana pierwszym moim wyzwaniem było prowadzenie katechez dla ministrantów – Watumishi i dziewczynek, które upiększają Eucharystię swoim tańcem – Flower Girls. Jest to sposób na to, aby dzieci dzięki tym spotkaniom oprócz formacji, rozwijały zainteresowania. W slumsach bardzo szybko można wejść w nieodpowiednie grupy, czy środowiska. Zaczną od narkotyków, wejdą w grupy przestępcze, które będą atakowały ludzi i okradały samochody, a skończą zastrzeleni przez policję. Rozwijanie talentów tanecznych, muzycznych czy aktorskich, które mogą zaprezentować innym, daje im poczucie wartości, odpowiedzialności, pracy w grupie, jedności pomimo przynależności do różnych, często wrogich sobie plemion jak Kikuyu czy Luo i radości. Daje to możliwość wzrastania nie zważając na środowisko w jakim żyją.

Na początku musiałem zawsze prosić kogoś o pomoc, ponieważ wszystko musiało być przetłumaczone z angielskiego na język swahili, którego jeszcze nie znałem dostatecznie.  W dużej sali z rozlatującymi się ławkami, składających się z kilku pozbijanych ze sobą desek zebrało się ok. 30 dzieci. Rozdaliśmy im kilka kartek, na których napisane były wszystkie podstawowe modlitwy i odpowiedzi mszalne. Na początku powtórka tego, co się nauczyły. Był to wielki kilkakrotny krzyk chóru dzieci wypowiadający Baba Yetu… (Ojcze Nasz), Salamu Maria… (Zdrowaś Maryjo) itd. Następnie kilka powtórzeń nowej modlitwy, odczytanie niedzielnej Ewangelii, katecheza, modlitwy osobiste, przygotowanie Mszy Niedzielnej i próby.

Czasami po katechezie podzieliliśmy się na dwie drużyny i rozpoczęliśmy grę w piłkę nożną. Wielką pomocą dla mnie była młodzież, która zna angielski, przez co mogłem co jakiś czas zapytać, o co chodzi, przeważnie podczas sporów czy niejasności, czy śmiechów. Było całkiem nieźle, ale zabawa w tumanach kurzu, przy trzydziesto stopniowej temperaturze przemieniły mnie i moje ubranie w brudasa, a jutro niedziela, przecież nie mam nic na przebranie, pomyślałem. Jednak nie jestem w Polsce, tutaj wśród biednych, aż tak się nie wyróżniam. Jednak w niedzielę wszyscy starają się przychodzić w tym, co mają najładniejsze, po niektórych nawet ciężko poznać, że są z baraków, ale u innych podarte i brudne ubrania są tymi najlepszymi. Tutaj nikt się nie przejmuje, nikt na nikogo nie patrzy, nikt nikogo nie przegania.

O szóstej wieczorem, w kaplicy rozpoczęliśmy adorację Najświętszego Sakramentu. Starsze kobiety rozpoczęły śpiew Hii ni Ekaristi … i po chwili pojawił się Jezus ukryty w małej hostii. Będzie z nami obecny w szczególny sposób i w szczególnym miejscu. Wyjątkowy to dla mnie czas patrząc na to jak wielki dar otrzymałem. Chcę porozmawiać z Nim, podziękować, jestem Panie, tak jak chciałeś, tam gdzie mnie posłałeś… dziękuję Tobie za Twą dobroć i dar powołania. Za to, że mogę być tutaj z tymi opuszczonymi przez świat, lecz pamiętanymi przez Ciebie… Piękna to chwila, kiedy pomimo hałasów slumsów, krzyków i kłótni, gdzieś między barakami adorowany jest Chrystus i te kilka osób wpatrzone w Niego, z ufnością i nadzieją na lepsze jutro. O czym oni w tej chwili myślą? O co się modlą? O pokój w Korogocho, o swoją rodzinę, o lepsze mieszkanie, o pracę? … nie wiem, ale dobry Bóg zawsze wysłuchuje tych, którzy go proszą. Kilka osób przystępuje do spowiedzi, klęka i modli się. Po godzinnej adoracji otrzymaliśmy błogosławieństwo, następnie wszyscy zaczęli rozchodzić się do swoich domów.

My jednak razem z ojcem Paolo, udaliśmy się do oddalonego od kaplicy o około dwieście metrów baraku ciężko chorej kobiety. Słońce już zaszło i nic nie było widać. Ludzie którzy siedzieli przy swoich stoiskach z kilkoma pomidorami, bananami czy innymi produktami i z małą lampką naftową oświecali nam drogę. Po chwili weszliśmy w ciemność pomiędzy baraki. Rękoma trzymałem się ścian i wysoko podnosiłem nogi. Księżyc oświetlał nam trochę zaułki i odbijał się w płynących ściekach, co chwilę się o coś potykałem i wdeptywałem w coś, nie chcąc nawet wiedzieć w co. Starałem się nie zgubić Paolo, bo nie znając jeszcze slumsów mógłbym znaleźć się w poważnym niebezpieczeństwie.

Najważniejszą zasadą w slumsach to chodzenie po nich pewnie, aby nie dać po sobie poznać że się zgubiło drogę albo okazywać strach. Między ludźmi kryją się osoby, które w rękawie chowają nóż i czekają, obserwują i wybierają ofiary. Podchodzą, zaczynają rozmowę i idą z tobą jak przyjaciele, dopiero po chwili czujesz, że coś ostrego masz przyłożone do ciała. Spokojnie wyciągasz wszystko co masz i modlisz się, aby na tym się skończyło.

Nareszcie doszliśmy. Skrzypnęły drzwi, zasuwa się odsunęła. Hodi?, krzyknęliśmy. Karibu, odpowiedział słaby głos z wewnątrz. Weszliśmy do środka, moim oczom ukazał się pokoik 6×6 metrów, stolik, na którym stoi lampka naftowa, wersalka, fotel, kilka krzeseł i kilka osób w środku. Przygotowaliśmy wszystko do Mszy św. i tak przy lampce naftowej w lepiance z ciężko chorą starszą kobietą odprawiliśmy w jej intencji Mszę św.

Nieraz towarzyszyła nam grupka dzieci, która zawsze upiększała ten moment swoim śpiewem. Może dla niektórych chorych to ostatni moment radości? W barakach często jest niewiele miejsca, nieraz brakuje nawet stołu, który posłużyłby za ołtarz, czasami trzeba rozglądać się za krzesłem, na którym można by było położyć kielich, hostię i świeczkę. W czasie Mszy jest wiele momentów, podczas których chory może modlić się na głos, może podzielić się z nami tym, co w danej chwili przeżywa i odczuwa. Częsta prośba i błaganie połączone ze łzami ukazują nam jak wielka jest ich wiara. Proszą, a nieraz wołają o uzdrowienie, o pomoc ich rodzinom i dzieciom. Co może czuć matka z dziećmi, która wie, że niewiele dni jej zostało? W jej myślach pozostaje jedno pytanie, co stanie się z moimi dziećmi? Jezu dopomóż mi i dopomóż im. Proszę. Msza zawsze kończy się wielką radością i nadzieją, jakąś nową siłą, którą ci ludzie zostają obdarowani.

Niedzielna służba

Niedziela zaczyna się od adoracji po której rozpoczyna się Eucharystia, która trwa nie krócej niż dwie godziny, pełna śpiewu, tańcu, symboli i modlitw. Ważnym jest, aby ludzie nie pozbywali się swoich afrykańskich wartości. Jako misjonarze nie chcemy kopiować europejskiej liturgii implementując ją w życie afrykańskie. Aspekty kulturowe Afrykańczyków powinny się znaleźć w liturgii Rzymsko Katolickiej nie przysłaniając istotnych jej elementów. Śpiew, taniec, bębny, radość, głośne modlitwy są częścią kultury i jestestwa Afrykańczyka. Niestety faktem jest to, iż w dużych miastach Msza stała się jak najbardziej europejska, która trwa nie dłużej niż godzinę. Nie dziwi mnie to, że ludzie przechodzą na protestantyzm i wybierają sekty – które są prowadzone przez lokalną ludność z afrykańskimi elementami.

Bardzo ważnym elementem podczas Mszy w Korogocho jest znak pokoju, który trwa nawet do 15 minut. Slumsy potrzebują pokoju, Kenia potrzebuje pokoju, Afryka potrzebuje pokoju, świat potrzebuje pokoju. Walki i nienawiść panujące w Korogocho są czymś codziennym – Korogocho potrzebuje pokoju. Niedziela to czas radości, ponieważ Bóg jest wśród nich, ponieważ Słowo Boże przyszło do nich i ich napełnia. Niedziela to czas przebywania razem, nie ma żadnego pośpiechu, nikt nie wychodzi, nikt się nie nudzi. Moment dziękczynienia jest momentem podzielenia się z innymi ważnymi sytuacjami z tygodnia, w tym momencie przemówiło kilka osób, młodzież przygotowała taniec ze śpiewem, a następnie zaśpiewał chór.

Niepotrzebne porównania

Tak mijały mi pierwsze dni i pierwsze spotkania ze środowiskiem biedy i nędzy. Dni, po których choć słaby po tym co zobaczyłem i przeżyłem, to jednak umocniony słowami Jezusa, Nie lękajcie się, Ja jestem z wami. Trwajcie mocni w wierze, które zagościły mocno w moim wnętrzu.

Pamiętam jeszcze Polskę, piękny kraj, mój rodzinny dom i to wszystko, co poświęciłem, aby być tutaj wśród najbiedniejszych, aby ich poznać. Poznawać, to znaczy, wchodzić w Slumsy z niepewnością, co się tam znajdzie, kogo się spotka, chodzić z nieustającą świadomością, że może nas spotkać po prostu wszystko. Poznać to środowisko, to przede wszystkim, rozmawiać z tymi ludźmi, dać się poznać, otworzyć się na nich. Poznać, to żyć między nimi, w ich nędzy, chorobach i niedostatkach. Być z nimi to kroczyć przejściami między barakami, to wąchać smród ścieków, które płyną między ich domami.

Często rozmawiając z dziećmi pytali mnie. Jaka jest Polska? Czy dzieci mieszkają w barakach? Czy żyją na wysypisku śmieci, z którego jedzą? Czy w Polsce istnieją takie slumsy jak w Nairobi? Jaka jest Polska? Czy jest taka sama jak Nairobi? Czy w Polsce są lwy, żyrafy i słonie? Jak wygląda natura w Polsce? Jak żyją ludzie w Polsce?

W Polsce tak nie jest. Chciałbym walczyć z tą niesprawiedliwością, chciałbym zaprotestować, chciałbym dać im dom, aby żyli w nim z prawdziwą rodziną, dać im dostęp do edukacji,  chciałbym dać rodzicom pracę, aby mogli kupić swoim dzieciom jedzenie, zabawki i książki… Ciągle jednak myślę, jak to możliwe, że na 4 miliony mieszkańców Nairobi, 2.5 miliona żyje w barakach.

Na te pytania mogę tylko odpowiedzieć, że w Polsce ludzie mieszkają lepiej; mają lepsze drogi, lepsze warunki życiowe, że wszystkie dzieci chodzą do szkoły, nikt nie chodzi głodny, dzieci nie śpią na ulicy i nie jedzą ze śmietników, ludzie nie chodzą po śmieciach, nie ma tak wielkich Slumsów, nie ma ochroniarza przy każdej posesji, przy każdym domu i osiedlu, który pilnuje domów bogatych ludzi 24 godziny na dobę, nie ma domów ogrodzonych drutem kolczastym pod wysokim napięciem … w porównaniu z życiem w Nairobi, Polska to raj dla człowieka, choć nie ma tak egzotycznych zwierząt jak w Kenii. Kenia jednak to raj dla zwierząt, które żyją w lepszych warunkach niż ludzie. Mają lepsze wyżywienie, mają większy teren na prowadzenie życia. Nairobi jest otoczone hektarami parków narodowych, zaś człowiekowi ze slumsów z Nairobi nie należy się nawet skrawek ziemi, a za ten pokój czy barak o wielkości 7 metrów kwadratowych, w którym mieszka cała rodzina musi jeszcze zapłacić, aby napełnić kieszenie bogatych.

Nieraz idę do slumsów, siedzę między barakami i myślę, jak to możliwe. Po chwili podchodzi młodzież, kilka chłopaków z ulicy z nową zawartością kleju przy buzi, przyjdą dzieci, usiądą obok mnie zaczną się śmiać, bawić się moimi włosami, głaskać moje ręce ze zdziwieniem, że są owłosione, takie jakieś inne. Jakieś dziecko siądzie mi na kolanach i prawie zasypia, na przeciwko mnie mama z dzieckiem na plecach robi pranie, a ja siedzę i staram się to wszystko zrozumieć.