Zaczęło się od iskry

Powołanie do misji

Kiedy kończyłem Technikum Komputerowe, w moim życiu, tak jak w życiu wielu młodych ludzi, przyszedł czas na nie lada wyczyn. Wybór przyszłości. Nie chciałem stanąć obojętnie wobec swojego życia. Widziałem wielu młodych ludzi, którzy pozwolili życiu biec na oślep, bez namysłu, zastanowienia się, bez perspektyw. Weszli oni w życie puste, które nic im nie przynosiło.

Potrzebowałem czasu, aby wejść w głąb mojego człowieczeństwa, aby wybrać sobie cel, nawet jeśliby on nie był łatwy do osiągnięcia. Czas spędzony z Bogiem, w nasłuchiwaniu, sprawił, że poczułem głęboko w moim wnętrzu dziwną i niezrozumiałą „iskrę„, która brzmiała – służba Bogu i drugiemu człowiekowi. Największe przykazanie miało stać się częścią mojego życia – cel, który nie był łatwy do zrozumienia, niejasny; ale iskra zaiskrzyła, zapłonęła i ogarnęła całego mojego ducha. Nie łatwo było zaakceptować przeze mnie coś, czego się nie spodziewałem, a gaszenie tego ognia byłoby walką przegraną. Bóg go rozpalił i pragnął, aby płonął.

Potrzebowałem dwa lata, aby moja droga nabrała wyrazistego kształtu. Czas spędzony w Seminarium Diecezjalnym był okresem prawdziwych wzlotów i upadków, zakrętów i błądzenia, odkrywania i zagubienia. Czas ten stał się dla mnie chrztem, który musiałem przejść, aby rozjaśnić wszystko to, co było jeszcze niewyraźne lub całkiem nieznane. Tylko poprzez prawdziwy kontakt z Bogiem, tym przez którego znalazłem się w takiej sytuacji mogłem otrzymać jakiekolwiek odpowiedzi. Codziennie stawałem przed Jego obliczem pytając o drogę. Panie nie znam jej, ale ty znasz. Proszę. Ukaż mi ją, a nigdy z niej nie zejdę. Ukaż mi swoją wolę.

 

Uważam ten dzień za wyjątkowy, kiedy w ręce wpadł mi magazyn „Misjonarze Kombonianie”. Przeczytałem go uważnie z wielkim zainteresowaniem. Było jednak tutaj coś innego – coś, co poruszyło moje wnętrze do głębi. Czułem, że wszystkie te sytuacje z opisywanej w czasopiśmie Afryki wzywały mnie, ukazując twarze tych wszystkich zapomnianych ludzi, między którymi niewielu chce pracować. Od tego momentu nie mogłem się skoncentrować na niczym innym, jednak zważałem na to, aby nie podjąć decyzji pochopnie, w emocji. Pragnąłem dowiedzieć się czegoś więcej o pracy Misjonarzy Kombonianów. Ponieważ byłem zawsze osobą nieśmiałą, poprosiłem mojego przyjaciela Andrzeja, aby napisał do tego zgromadzenia i poprosił o szczegółowe informacje na temat ich działalności. Po miesiącu dostałem zaproszenie do Warszawy na spotkanie wszystkich, którzy myślą o wstąpieniu do zgromadzenia. Ponieważ nie mogłem się na to spotkanie udać, postanowiłem poczekać. Kolejne miesiące sprawiały, że oddalałem się od myśli o Afryce, biorąc pod uwagę to, iż prawie wszyscy z którymi dzieliłem się swoim szczególnym powołaniem, odradzali mi to, a niekiedy byli na mnie źli, że o tym myślę. Jednak każdy z krytykujących kierował się tym, co ludzkie i egoistyczne – nie będziesz miał pieniędzy, ładnego samochodu, gadżetów, będziesz daleko od domu i rodziny, musisz przejść bardzo długie przygotowanie – podkreślali.

Zaufałem Bogu, a on mnie nie zawiódł. Nie zapomnę dnia, kiedy z dalekiej Syberii przyjechał misjonarz i dał świadectwo w Seminarium o swojej pracy misyjnej. Mówił o miejscach, gdzie nikt jeszcze nie słyszał o Jezusie, ani nie wie nic na Jego temat. Było to świadectwo, które ponownie stało się częścią mojego życia, a myśli znów zaczęły wybiegać na tereny misyjne, w tym jednym kierunku.

Miesiące stały się bardzo męczące, nie mogłem uspokoić swojego wnętrza. Jak tylko zadzwoniłem do zgromadzenia Kombonianów ojciec Paweł i ojciec Lino wyrazili chęć przyjazdu do mojego domu rodzinnego, aby porozmawiać na temat misji, na temat formacji i o przygotowaniu misjonarzy do wyjazdu. Z niecierpliwością czekałem, jaki owoc przyniesie to spotkanie. Nie mogłem dalej wystawiać Boga na próbę, ani nie mogłem oszukiwać swojego powołania. Moje wnętrze mówiło jedno – wyjedź na misje, idź do ludzi najbiedniejszych i opuszczonych, głoś im Ewangelię. Nikt mnie nie namówił na odwrócenie się od tej myśli – ani bogactwo, ani samochody, domy, rozłąki … Pragnąłem pełnić wolę Bożą, aby być szczęśliwym.

Po rocznym utrzymywanym kontakcie z kombonianami i regularnych spotkaniach z ojcem Pawłem opuściłem mury Seminarium i udałem się do Warszawy, do postulatu. Zacząłem przygotowywać się, aby zostać misjonarzem, który zostanie posłany do krajów pierwszej ewangelizacji.