Kongres Młodzieży w Yirol

Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki.” J 6, 41-51, – takim hasłem rozpoczęliśmy dziesiąty kongres młodzieży. Udało nam się zgromadzić 300 młodych ludzi z trzech parafii, którzy spędzili trzy dni na modlitwie, nauce i zabawie. Najważniejsze jednak było dla nas zastanowienie się nad tym, co znaczy dla nas Eucharystia. Chleb, który rozdawany jest dla naszego zbawienia, jakże wielki dar dla nas – dar miłości, oddania i ofiary. To jest ciało, które w łączności z naszym ciałem stają się jedno, nie jesteśmy już sobą, stajemy się inni, lepsi, świętsi. Nasze życie się zmienia, przemienia się w jedność z Bogiem, który nie jest gdzieś daleko, jest w nas.

Ten chleb, który jest łamany, rozdzielany i spożywany jest jeszcze darem niezrozumiałym. Młodzi ludzie wciąż się tego daru boją, uciekają przed nim, nie widząc sensu jedności z Jezusem, który chce stać się życiem w nas, a nie obok nas.

Kongres był czasem ciężkim, ale za to pięknym. W miejscu takim jak Sudan Południowy, gdzie otaczają nas konflikty i przemoc, zgromadzenie takiej ilości młodzieży jest nie lada wyzwaniem. Musiałem zatrudnić 15 żołnierzy, aby robili wartę w dzień i nocy. Jednak młodzież zachowała się wzorowo, dając przykład innym, i pokazała, że można spotkać się i spędzić czas razem w radości i pokoju. Zorganizowaliśmy konkurs piosenki, pokaz mody, turniej piłki nożnej i siatkowej. Ważnym dla nas momentem była wieczorna adoracja, zakończona procesją po ulicach Yirol. Było to świadectwo wiary młodych ludzi, którzy nie wstydzą się Jezusa.

Troszkę obrazkowo

Troszkę obrazkowo

Ostatnie zmagania

Tak to zaniedbałem się w prowadzeniu mojego bloga. Ostatnie dwa miesiące nie należały dla mnie do najłatwiejszych. Pora sucha, aż do dzisiaj dawała się wszystkim we znaki. Słońce dosłownie paliło, a wiatrak w moim pokoju bił jedynie gorącym powietrzem z rozgrzanej blachy dachu. Po takim dniu człowiek jest padnięty i myśli, co zrobić, aby chociaż na chwilkę zasnąć. Tak to wpadłem na genialny sposób, aby pościel zamaczać w wodzie i łóżko postawić pod wiatrakiem. Oczywiście pościel była sucha po 15 minutach, ale chwila wytchnienia była, co dało mi szansę na zaśnięcie. Więc polecam, sprawdza się 😉

Te ostatnie dwa miesiące były dla mnie wyjątkowe, ponieważ byłem sam na misji. Obowiązków dużo, a nie było, z kim się nimi podzielić. Tak to kaplice, katechiści, grupy parafialne, projekty stały się jeszcze bardziej częścią mojego życia, którym poświęcałem każdą minutę. Jak już może pisałem wcześniej misja jest bardzo wymagająca – czasami mam do rozwiązania problem za problemem, bójki, wyzwiska, konflikty, biedni, głodni, to nam ktoś z dzieci z nożem przyszedł na spotkanie i groził innemu, drugiemu zwracam uwagę, a ten także i mi zaczyna grozić; (mam w głowie zawsze jednego z naszych ojców, który pracuje w Południowym Sudanie, który z uśmiechem mówi: „ten rok był wyjątkowo spokojny, pobito mnie tylko dwa razy”) – no ja jeszcze takich sytuacji nie miałem. Tak to miałem spotkanie za spotkaniem, aby nasza parafia stawała się coraz lepsza. Co prawda jeszcze nam daleko, ale pierwsze owoce są.

Ostatnie wizyty

Miesiąc temu pojechałem odwiedzić nasze kaplice, te najbardziej oddalone od Yirol. Anuol i Mageng są oddalone o 2 godziny jazdy samochodem, jednak można do nich się dostać tylko podczas pory suchej. Ponad 6 miesięcy ludzie są odcięci od świata, w tym szkoły.

Aby troszkę pomóc tym szkołom, dzięki pomocy organizacji Pomoc Kościołowi w Potrzebie udało mi się zakupić żywność i troszkę im pomóc. Obecnie w Anuol jest ponad 300 uczniów, a w Mageng ponad 100. Dwa tygodnie temu udało mi się je odwiedzić i naprawdę miło jest zobaczyć jak dzieci z uśmiechem na twarzy czekają w kolejce na swoją porcję. Obecnie zaczynają się dwa najtrudniejsze miesiące – tj. miesiące głodu.

Jednak oprócz standardowej wizyty w kaplicy i szkole postanowiłem, że chcę odwiedzić „obóz dla bydła” (cattle camp). Jest to jedno z miejsc, które według mnie jest miejscem opuszczonym i miejscem, które najbardziej przynosi konflikty. Zawsze takie odwiedziny są ryzykowne, ponieważ w każdej chwili obóz może być zaatakowany. Kradzieże bydła są codziennością, przy czym giną ludzie.

Rozmyślając nad tym, co jest najważniejsze w naszym życiu, zaciekawiło mnie zachowanie ludzi po moim przyjeździe. Porobiłem kilka zdjęć w obozie, potem poszedłem na zewnątrz i usiadłem pod drzewem. W pewnym momencie zaczęli podchodzić do mnie mężczyźni, każdy prowadząc ze sobą dorodnego byka. Wszyscy chcieli zdjęcie. Po chwili ustawiła się taka kolejka, że dwie godziny stałem i robiłem zdjęcia.

Obóz jest ogromny. Setki krów, ludzie, całe rodziny koczujące naokoło obozu. Młodzież z karabinami pilnujący obozu i patrolujący teren. Ludzie nie umieją czytać ani pisać, przemieszczają się razem z krowami z jednego pastwiska na kolejne – w poszukiwaniu wody i trawy. Oddają całe swoje dzieciństwo, czas i życie dla krów. Większość tych ludzi to, co zna w swoim życiu są tylko krowy i obóz. Nigdy nie wiadomo, co przyniesie kolejna noc. Tydzień po mojej wizycie obóz, w którym byłem został zaatakowany, jednak nie wiem ile krów zostało skradzionych i ile ludzi zginęło.

Msza w Szkołach

Po moim powrocie rozpoczęliśmy przygotowania do Mszy, które chcieliśmy odprawić w naszych trzech szkołach podstawowych. Tydzień wcześniej odprawiliśmy Mszę w Szpitalu, gdzie dołączyły do nas kościoły protestanckie z ich chórami i liderami (Pentecostal-Zielonoświątkowy i ECS). Podczas Mszy, chóry śpiewały na zmianę, a my mogliśmy poczuć jedność w modlitwie za tych, którzy cierpią i potrzebują naszej modlitwy.

Szkoły przygotowały się wzorowo. Byłem zaskoczony jak nauczyciele utrzymali te małe przeszkadzajki w spokoju – w szkole, która liczy 1.300 uczniów. Eucharystia była dla nas okazją, aby zaprosić dzieci i młodzież na katechumenat (kurs przygotowujący do chrztu) i do naszych grup, jak chór czy alleluja dancers.

Był to dla nas mały sukces, ponieważ po Mszach w szkole, udało nam się stworzyć 4 grupy alleluja dancers i jeden dodatkowy chór. Więcej dzieci, więcej pracy z nimi, ale to na chwałę Pana Boga. W czasie świąt przyniosły nam wszystkim bardzo dużo radości.

Święta Wielkanocne

Święta Wielkanocne były dla nas bardzo wyjątkowe. Wszystkie nasze grupy parafialne starały się przygotować najlepiej jak potrafią. Codzienne próby, przygotowania, tańce i śpiewy. Było to wyjątkowe Triduum, ponieważ pierwszy raz w wielki czwartek i piątek uczestniczyły nasze grupy – wcześniej kościół świecił pustkami.

Wielka Sobota przyciągnęła większe tłumy. Zawsze Msza w nocy jest dla ludzi atrakcyjna. Dla mnie była to wyjątkowa Msza, ponieważ miałem dodatkowo 33 chrzty. Niedziela Wielkanocna zgromadziła jeszcze większe tłumy, wraz z gubernatorem na czele. Kościół stał się za mały. Nasza Szkółka Niedzielna zgromadziła ponad 300 dzieci.

Świętowanie naszych grup

W poniedziałek nie obyło się bez zabaw, tańców i jedzenia. Dzieci musiały poczuć, że jest święto, że mogą przyjść, pobawić się, spędzić miło czas i porządnie zjeść. Było przeciąganie liny (aż lina pękła), było picie napojów gazowanych na czas, tańce wokół krzeseł w rytm muzyki itp.

Święta, święta i po świętach

Obecnie próbuje utworzyć pewną strukturę Parafii, wraz z opisem prac, które powinny wykonywać każda z grup – rozpoczynając od Rady Parafialnej, Sprawiedliwość i pokój do naszych grup młodzieżowych, dziecięcych, Szkółki Niedzielnej i Planu Pastoralnego. Jest to duży projekt, który powinien pomóc wszystkim naszym grupom współpracować lepiej unikając niepotrzebnych konfliktów.

 

Pora deszczowa rozpoczęta

Od kilku dni zaczęliśmy porę deszczową. Już kilka razy popadało i zrobiło się dużo lepiej. Ludzie zaczynają teraz myśleć o swoich polach. Jedni dni spędzają z haczką w ręku inni używają byków i pługa. To, co ludzie naokoło sadzą to orzeszki ziemne, milet (rodzaj kaszy) i sorgo.

Tak to pozdrawiam Was wszystkich serdecznie. Powoli się szykuję do wyjazdu do Polski na 2 miesięczne wakacje. Wylot Dżuba-Warszawa 1 lipiec.

Bezpieczny kąt

Bezpieczny kąt

Po chwili mała główka wyłoniła się spoza moich drzwi. Małe, czarne oczka spoglądały na mnie, przyglądając się i czekając na moją reakcję. Spojrzałem na niego z uśmiechem, witając się; ku dual, rzekłem. Chłopiec dalej spoglądał na mnie nic nie odpowiadając. Nie jest mi on obcy, jest to syn naszego stróża. Jednak zawsze przychodził w odwiedziny ze starszą siostrą albo bratem, teraz przyszedł w odwiedziny sam. Tak to i ja nie zwracałem na niego uwagi kontynuując moją pracę. Byłem przekonany, że sobie pójdzie, bo przeważnie się mnie bał.

Jednak chłopiec małymi kroczkami przeszedł przez mój pokój i wczołgał się na łóżko. Posiedział na nim chwilę, cały czas mając wzrok utkwiony na mnie. Po chwili przeszedł na drugą stronę i zsunął się za łóżko na podłogę znajdując się prawie pod nim. Pomyślałem, no ładnie, teraz mu się zachciało bawić w chowanego.

Po chwili zaglądam pod łóżko, aby zobaczyć, co on tam robi. Leży skulony na cemencie i dalej patrzy się na mnie. Dziwny ten chłopiec pomyślałem, co mu przyszło do głowy, żeby leżeć za łóżkiem. Jednak jak najbardziej mi nie przeszkadzał. Obym nie zapomniał o nim i nie zamknął go w pokoju wychodząc, pomyślałem.

Po piętnastu minutach słyszę, że śpi. Może materac był niewygodny, że wolał spać na cemencie. Może szukał bezpieczne miejsce, gdzie by mógł się przespać. Może przyszedł, aby się schować przed dokuczliwymi kolegami. Któż to wie.

Po chwili zjawiła się siostra z bratem pytając o ich barata. Jak im pokazałem gdzie śpi, wybuchnęli śmiechem.

Drzwi do mojego pokoju są prawie zawsze otwarte. W pokoiku 5×7 metrów jest biuro, czasami dzieciaki sobie robią plac zabaw albo oglądają filmy, to przyjdą katechiści, czasami posiedzą ze mną młodzi albo ministranci. Oczywiście jak ktoś ma tylko jakiś problem to gdzie mają iść – do Krzyśka. Jestem głodny, nie mam butów, nie mam mydła, aby wyprać sobie ubranie, nie mogę iść do szkoły, bo nie mam pieniędzy, moja rodzina ma problemy, potrzebuję zeszyt czy długopis – to tylko niektóre z potrzeb.

Kilka dni temu przyszła do mnie Nyakim, dopiero co jej mleczaki wypadły, popatrzyła na mnie, uśmiechnęła się, postała przez chwilę przy moim biurku i się położyła na materacu, kaszlała i była cała rozpalona.

Oczywiście, kto chory to też do Krzyśka – muszę zaopatrzyć się teraz w dobra apteczkę. Jednak są i tacy, którzy przybiegną z zeszytem, aby się pochwalić, co się dzisiaj nauczyli w szkole i że nauczyciel napisał im w zeszycie v. good. Niektórzy w odwiedziny przyjeżdżają nawet własnym samochodem.

Chyba każdy, a tym bardziej dziecko pragnie być bezpieczne, pragnie mieć miejsce gdzie czuje się wysłuchane czy kogoś, kto okaże im dobroć i pomoc. Tutaj w Yirol słyszymy wiele razy; Krzysiek, ty jesteś naszym ojcem, do kogo mamy iść, ty zawszy nas przyjmiesz i wysłuchasz.

Nie jest łatwo patrzeć na cierpienie ludzi – kiedy są głodni, kiedy chorzy leżą pod drzewem bo nie stać ich na lekarstwa, kiedy dzieciom odbierane jest dzieciństwo bo muszą pracować, kiedy kręcą się bez celu bo ich nie stać na szkołę. Nie możemy być tylko sługami Boga i zapomnieć o tych, którzy nas otaczają. Nie na wszystkie potrzeby i problemy możemy znaleźć odpowiedź, nie wszystkim możemy pomóc. Jednak na ile tylko się da możemy każdego wysłuchać i wspomóc dobrym słowem czy modlitwą. Ludzie jednak nie przychodzą tylko z samego Yirol. Nasza parafia to teren 4.700km², na którym żyją tysiące ludzi w potrzebie, którzy chcą się z nami spotkać. Tutaj nie można mówić o dniach czy godzinach przyjmowania ludzi. Przychodzą, kiedy mogą i pragną być przyjęci, czy to poniedziałek, czy niedziela czy ósma rano, czy dziewiętnasta. Potrzeba wiele cierpliwości, zrozumienia i otwartości, aby za każdym razem, każdego przyjąć z miłością otwartością i uśmiechem.

Co do tej pory się u nas wydarzyło:

– mięliśmy spotkanie w Dżubie, wszystkich Misjonarzy Kombonianów pracujących w Południowym Sudanie, po nim spotkanie młodych kombonianów i kombonianek,

– rozpoczęliśmy nowy rok szkolny, rejestracja uczniów w szkołach i pierwsze lekcje,

– mięliśmy kurs dla kandydatów na katechistę,

– mięliśmy trzy dniowy kurs dla katechistów w Panakar i Matbar,

– rozpoczęliśmy katechumenat dla kandydatów do chrztu, pierwszej komunii i bierzmowania,

– wykonaliśmy szereg studni na terenie naszej parafii dzięki pomocy Mary’s Meal, Jackowi i jego rodzinie i ks. Henrykowi z Ciechocinka,

– i oczywiście rozpoczęliśmy Wielki Post.