Codzienność

Nasza wspólnota
Nasza wspólnota

Czas na naszej placówce misyjnej powoli idzie do przodu. Dzień za dniem, który nie przynosi większych nowości. Czasami może i nawet rutynę codziennego życia. Modlitwa poranna 6.45, Msza 7.00, śniadanie, które nie przynosi nowości i składa się z kawy i kilku herbatników – a może coś zostało z kolacji, więc przeglądamy wszystkie garnki. Trwa u nas kurs dla katechistów, więc o 9.00 mam spotkanie na temat prawd naszej wiary. Jeszcze język idzie kiepsko, więc korzystam z pomocy tłumacza. Następnie naprawy w domu, których nie ma końca. Musimy się przygotować do pory deszczowej, więc kolej na naprawę rynien. Udało nam się zbudować kaplicę, ogrodzić ogródek, który jeszcze wygląda jak pustynia i postawić nową klasę dla uczniów. Dodatkowo coś się popsuje, coś spali albo coś cieknie. Niestety jak coś brakuje to nie da się podskoczyć do sklepu, bo następny sklep jest w stolicy. W międzyczasie ktoś z nas musi pomyśleć, co ugotować. Trochę nam się poszczęściło, bo oprócz puszek, które są podstawą naszego menu dostaliśmy kilka pomidorów i cebulę. Nasze kury też się sprawują i mamy 4 jajka dziennie. Ponieważ nie ma gdzie kupić butli z gazem gotujemy jak lokalna ludność na węglu drzewnym – ale za to jest pomoc – benzyna. Po obiedzie trochę odpoczynku, ale upał jest nie do zniesienia a nasze metalowe pokoje rozgrzane. Następnie staram się powiększać moje słownictwo języka Nuer czy posiedzieć z ludźmi, wyłapując słówka i próbując coś zrozumieć. Zdarza się, że rodziny zapraszają nas do siebie na kolację i odwiedziny połączone z modlitwą. O 7.00 robi się ciemno, więc znów trzeba coś upichcić. Znalazłem metalową skrzynię, lekka modyfikacja węgiel drzewny do środka i czasami piekę chleb czy pizzę. Wieczorem trochę rozmawiamy, może zagramy w jakąś grę planszową, obejrzymy film albo idę do pokoju i kontynuuję lekcje języka. Lokalne dzieci urozmaicają nam noc swoim śpiewem i zabawami.

Wiele się mówi na temat Południowego Sudanu i wiele osób mnie pyta jak tam jest. Jednak nasza misja jest odcięta od reszty. Czuję jakby pan Bóg otaczał nas swoją opieką. Nie odczuwamy wojny i nie słyszymy odgłosów karabinów. To, co wojna nam przynosi to tylko czas na pobór młodych do armii albo nowina, że ktoś został zastrzelony, albo ranni w szpitalu. Głód jest odczuwalny, ale nie ma jeszcze sytuacji, żeby ktoś u nas zmarł z głodu. Jest niedożywienie. Ostatnio przypłynęły łodzie z sorgo, więc sklepy są pełne worków. To, co obecnie brakuje to pieniądze na ich kupno a ich cena się podwoiła.

Dla nas zbliża się czas odwiedzin naszej parafii, więc każdy z nas Alfred, Gregor i ja idziemy do centrów gdzie spędzimy święta. Jest to czas na chrzty, bierzmowania, katechezy. Spędzamy poza domem około miesiąc, idąc z wioski do wioski. Na pewno po tym czasie coś więcej napiszę. Po powrocie będę ponad dwa miesiące sam na misji, bo dla Alfreda i Gregora przyszedł czas na wakacje (ja już za niecałe dwa i pół roku). Dojdzie mi uczenie w szkole klas 7 i 8. Dodatkowo wszystkie inne sprawy i odwiedziny wiosek.

Proszę, więc Was o modlitwę za mnie i ludzi, dla których tutaj jestem. O siłę i zdrowie abym mógł im służyć jak najlepiej. Wyruszając na wioski w przyszłym tygodniu zabiorę ze sobą wszystkie wasze intencje, radości i problemy.