Ekwador – Borbón

EKWADOR

MISJA W BORBÓN – trudna droga do jedności

marzec 2015

 

Parafia Matki Bożej z Góry Karmel w Borbón, w której pracują misjonarze kombonianie, należy do diecezji Esmeraldas w północno-zachodniej części Ekwadoru. Na jej terytorium znajduje się tropikalny las deszczowy, który każdego roku przyjmuje 762 mm deszczu. Głównym środkiem transportu po tych obszarach są drogi oraz rzeki: Onzole, Santiago i Cayapas. Na terenie parafii żyje ponad 30 tys. ludzi, z czego 60% to zdeklarowani katolicy, ale zaledwie 10% praktykujący.

Obszar parafii można przyrównać do naszej diecezji rzeszowskiej. Należą do niej 83 wioski, z których 60 jest regularnie odwiedzana przez misjonarza. Dotarcie do pozostałych wiosek uzależnione jest od stanu wód w rzekach, bo podróż łódką w porze deszczowej po rwącej rzece jest wysoce niebezpieczna. Brak misjonarzy sprawia, że niektórzy parafianie rzadko mogą cieszyć się obecnością kapłana, przez co praca ewangelizacyjna staje się niezwykle trudna. Do wspólnoty misjonarzy kombonianów w Borbón należy o. Adam Zagaja, o. Aldo Pusterla i br. Jose Velazques Blancas.

Kombonianie do Ekwadoru przybyli w roku 1955. Do tego czasu prowadzili działalność misyjną głównie w Afryce. Do Ameryki Łacińskiej zostali zaproszeni, aby pracować wśród ludności czarnej. Ojciec Raffaello Savoia i bp Enrico Bartolucci, którzy wcześniej ewangelizowali w Burundi, jako pierwsi rozpoczęli życie pośród czarnej ludności w Esmeraldas. A tym, co najbardziej rzuciło się im wówczas w oczy, był brak jakiegokolwiek programu pastoralnego skierowanego do tej ludności. Taki oto był początek pracy kombonianów pośród czarnych wspólnot.

Obecnie w parafii Borbón praca pastoralna obejmuje każdego człowieka zamieszkującego na jej terenie. Trudność ewangelizacji polega na zróżnicowaniu kulturowym i społecznym. Ludność chachi, afroekwadorska czy metyska ma całkiem inne potrzeby pastoralne, inaczej przeżywa liturgię i czego innego oczekuje od misjonarza. Jest to jedna z przyczyn, dla których praca misyjna jest tutaj niezwykle wymagająca. Coraz częściej uwidaczniają się też podziały na tle rasowym i kulturowym, które nawet potrafią przybrać formę przemocy. Ludzie walczą o pozycję w społeczeństwie, aby nie być dyskryminowanym.

Obecny biskup diecezji Esmeraldas Eugenio Arellano pamięta dzień, kiedy na te tereny przybył pierwszy biskup, który wcześniej przygotował sobie przemówienie powitalne. Nie mógł jednak tego uczynić, ponieważ nikt nie przyszedł go witać. Trudne były początki obecności misjonarzy w diecezji, która dopiero po pewnym czasie zaczęła przynosić owoce, a kościoły powoli się zapełniać.

Diecezja na tegoroczny temat przewodni wybrała rodzinę. Z motywów historycznych, globalnych i socjalnych ludność ta nie ma tradycji rodziny chrześcijańskiej, która dawałaby świadectwo Ewangelii i życia w wierze. Ponieważ Kościół pielgrzymuje razem z ludźmi, a ludzie z Kościołem, w czasie cierpienia, wyzysku i zniewolenia Kościół jest zawsze przy nich obecny. Prowadzi pracę pastoralną, ale widzi też problemy swoich wiernych. Nie może więc milczeć i udawać, że nic się nie dzieje. Do dylematu kopalń i niszczycielskiej działalności wobec lasów deszczowych dochodzą jeszcze kwestie szerzącej się prostytucji, szczególnie dziecięcej, oraz walki z dilerami narkotykowymi, którzy przez Borbón przemycają towar do Kolumbii, graniczącej z Ekwadorem.

 

Ludność parafii Borbón

Na terenie parafii spotkamy prawdziwą mieszankę ludności. Obecni są tam ludzie czarni (tzw. Afroamerykanie) potomkowie afrykańskich niewolników oraz Metysi, Kreole i Indianie Chachi, Awa i Epera.

Pierwsi Afrykańczycy przybyli na tereny Ekwadoru w XVII wieku, kiedy u ich wybrzeży rozbił się statek z niewolnikami zmierzający do Peru. Uciekinierzy znaleźli się na obszarze Esmeraldas, gdzie zaczęli się osiedlać. Następnie przemieścili się do Valle del Chota, Guayaquil i stolicy Quito. Obecnie stanowią ok. 6% całej populacji kraju. Ludność afrykańska znana jest tam dzięki muzyce, zwanej marimba – nazwa pochodzi od instrumentu, którego używają do gry. Posiadają także inne instrumenty, jak bambo, cununo i wasa. Muzyka towarzyszy im podczas ceremonii religijnych, świąt i wszelkich zabaw. Ludność czarna jest bardzo biedna i dyskryminowana, szczególnie przez Metysów i Kreolów.

Metysi to mieszanka europejska i indiańska. Jest to największa grupa zamieszkująca Ekwador (ok. 71,9%). Kreole zaś są potomkami ludności białych kolonizatorów bez mieszanki krwi indiańskiej czy murzyńskiej. W lasach deszczowych Mache-Chindul, wzdłuż rzeki Cayapas, mieszkają Indianie Chachi (znani także jako Cayapas). Mówi się, że w roku 2003 było ich około 5 tys. Według tradycji ludność ta pochodzi z prowincji Imbabura, niedaleko gór Ibarra, skąd musiała uciekać przed hiszpańskimi kolonizatorami. Obecnie są coraz bardziej spychani na margines społeczeństwa i żyją w niezwykle trudnych warunkach. Kiedy Chachi przybyli na te tereny w roku 1930., ziemia była tu nieskazitelna. Żyli w całkowitej izolacji, przemieszczali się jedynie rzeką. Polowali, łowili ryby, uprawiali ziemię. Żyli tym, co dawał im las deszczowy. W roku 1970 rozpoczęła się kolonizacja, która spowodowała przemieszczenie się ludności. Sytuacja pogorszyła się jeszcze bardziej, gdy na dużą skalę rozszerzono uprawę bananów i zaczęła postępować dalsza inwazja na ich ziemię. Obecnie cierpią prześladowania ze strony tych, którzy całkowicie chcą zagrabić te ziemie. Giną ich przywódcy, wykrada się ich krowy i uprawy. Muszą również zmagać się z coraz bardziej zanieczyszczonym środowiskiem.

 

Największe zagrożenia

Przemierzając drogi Esmeraldas i pływając po okolicznych rzekach, można zobaczyć, jak piękne i egzotyczne są to miejsca. Kryją w sobie różnorodność krajobrazów i zieleni. Patrząc jednak z bliska, wyraźnie widać, że te urocze zakątki niszczeją powoli wskutek ludzkiej działalności. Wszyscy bowiem chcą łatwego zarobku, nawet kosztem środowiska, w którym żyją. I choć w ten sposób zdobywają środki na życie, to jednak nie są świadomi, że tracą o wiele więcej.

Jednym z problemów tych ziem są kopalnie złota, które powoli, hektar po hektarze, przesiewają ziemię, pozostawiając po sobie nieodwracalne zniszczenia. Ma to ogromny wpływ na środowisko, bo powodują erozje, zapadliska, utratę różnorodności biologicznej, zanieczyszczenie gleby, wód gruntowych i powierzchniowych substancjami chemicznymi (rtęcią, kwasem siarkowy czy arsenem) z procesów górniczych. Środki te są zabójcze dla zwierząt i lokalnej ludności. Mimo że kopalnie zobowiązane są do przestrzegania kodeksu rehabilitacji środowiska naturalnego poprzez wyrównanie terenu i ponowne zalesienie, to jednak niewiele robią w tym kierunku, ponieważ wiąże się to z dodatkowymi kosztami.

Poruszając się po rzece Onzole, doskonale widać erozję zboczy górskich, hałdy kamieni i stawy osadowe, których nikt nie zasypuje. Potoki i rzeki niosą ze sobą szereg chemikaliów. Żyją w nich zniekształcone ryby, które miejscowa ludność łowi i spożywa albo sprzedaje na targu w Borbón. W tej samej wodzie robi się pranie i kąpie dzieci. Ludzie wiodą życie pośród groźnych chemikaliów, co ma ogromny wpływ na ich zdrowie i życie. Najczęstszym objawem chorobowym jest nadmierne zmęczenie, drażliwość, drobne drżenia i drętwienie ciała. Najbardziej zagrożone są dzieci poniżej 6 roku życia, ponieważ szybko się rozwijają i nawet niski poziom ołowiu może przynieść trwałe skutki, w tym uszkodzenie układu nerwowego, nerek, zmniejszenie mięśni i wzrost kości. Nadmiar ołowiu w organizmie może spowodować kłopoty w nauce.

Właściciele kopalń twierdzą jednak, że wypełniają wszystkie warunki dotyczące przywracania terenów do ich pierwotnego stanu. Kiedy jechałem do miejsca wykopalisk, mijałem szyldy zapewniające o ochronie środowiska i zielonych terenów, ale po przejechaniu kilku kilometrów i wszelkich możliwych kontrolach zobaczyłem ogrom pozostawionych zniszczeń. Zdjęcia musiałem robić z ukrycia, gdyż właściciele nie chcą, żeby prawda wyszła na jaw. Po ominięciu kolejnego pola kamieni podjechałem pod szkołę, która jeszcze stała na skrawku ziemi, ale z czasem i ona zostanie przesiana. Na pewno ją zburzą, a później wybudują nową − mówią miejscowi.

Z rozmów z mieszkańcami na temat niszczycielskiej działalności kopalń wynika, że nie zauważają problemu. Misjonarze kombonianie od wielu lat starają się uświadomić im zagrożenie, jakie przynoszą kopalnie. Na ogół pozostaje to bez żadnej reakcji. W tej nierównej walce o życie ludzi misjonarze są sami.

Kolejnym zmartwieniem jest szybko rozwijająca się uprawa palmy afrykańskiej. Obecnie na ziemiach Esmeraldas uprawia się ją na ok. 59 tysiącach hektarów. Wiąże się to jednak z błyskawicznie rozprzestrzeniającą się wycinką lasu deszczowego oraz używanymi do uprawy palmy pestycydami (np. aldryna, dieldryna, endryna), z których korzysta się w ogromnych ilościach, a które dostają się do wód gruntowych i rzek. Po zakończeniu takiej uprawy nie da się już zasadzić nic innego, ponieważ ziemia jest całkowicie wyjałowiona. Otrzymywany z palm olej sprzedaje się do firm kosmetycznych i spożywczych. Palma afrykańska rośnie bardzo szybko. Już po pięciu latach przynosi pierwsze owoce i robi to przez następne dwadzieścia lat. Jej uprawa nie wymaga dużego nakładu pracy i prędko daje owoce, które można sprzedać od razu. Jest dużo bardziej atrakcyjna niż kakaowiec, który wymaga większego wysiłku, ale jego uprawa jest przyjazna dla środowiska. Kakaowce mogą rosnąć w lesie pomiędzy drzewami, które dają im cień. Ich owoce przypominają przerośnięte ogórki – są owalne, bruzdkowane i okryte grubą łupiną. Zawierają od 20 do 60 płaskich lub kulistych ziarenek pogrążonych w przyjemnie pachnącym, białym miąższu o słodkawym smaku. Dojrzałe owoce usypuje się w stosy, które w ciągu 4-5 dni ulegają wstępnej fermentacji, po czym są suszone na słońcu i gotowe do sprzedaży.

Od trzech dekad miejsce to cierpi na deforestację. W roku 1958 było tutaj 2 750 tys. hektarów lasów, a obecnie tylko 500 tys. Resztę zamieniono na pola uprawne albo pastwiska. Tereny Esmeraldas to ciągła walka o ziemię, której eksploatacja przynosi katastrofalne efekty. Kiedy farmer sprzedaje ziemię, często w wyniku oszustwa lub pod przymusem, zmusza się go do przeniesienia się do pobliskich wiosek lub dużych miast albo też na inne obszary leśne, gdzie rozpoczyna wycinkę drzew w celu zaspokojenia podstawowych potrzeb życiowych. Bywa, że osiedla się na terytorium Afroekwadorczyków albo na terenach ludności rdzennej, Chachi albo Awa, co w konsekwencji prowadzi do częstych konfliktów społecznych. Powoduje to niszczenie struktur społecznych, tradycji ludności rdzennej i afroekwadorskiej oraz zubożenie kulturowe.

Ze względu na masową wycinkę lasów ludność nie ma dostępu do materiałów na budowę domów, kajaków i naczyń. Zanika też zwyczaj zbierania owoców i polowań, a także tradycyjnego rolnictwa i medycyny. Niemożność samodzielnego utrzymania się niesie ze sobą niedożywienie oraz złe odżywianie.

Wzrost cen gruntów powoduje uzależnienie od rynku, zwiększając potrzebę pieniędzy, zwłaszcza dla małych producentów, rolników, ludności tubylczej i afroekwadorskiej.

Około 58% pracowników plantacji palmy wykazuje objawy skażenia organizmu w różnym stopniu. Powodem jest stosowanie pestycydów fosforoorganicznych i karbaminianowych. Mieszkańcy coraz częściej zapadają na choroby wątroby i skóry wywołane przez kontakt ze skażoną wodą lub przez jej spożywanie.

Ojciec Adam Zagaja przed przyjazdem do Ekwadoru pracował w Kongo i w Czadzie. Praca w parafii Borbón, jak sam podkreśla, jest wyjątkowo wymagająca. Istniejące podziały pomiędzy Metysami, Afroekwadorczykami i Indianami wciąż się pogłębiają. Kiedy odprawiana jest liturgia z elementami kultury afrykańskiej, wówczas Metysi nie przychodzą do kościoła, i odwrotnie… Rozbicie to nie pomaga w jedności chrześcijańskiej, aby jednym głosem wychwalać Boga, który jest Bogiem wszystkich, i aby jednym głosem sprzeciwiać się problemom ziem, kopalń czy wycinkom lasów, które powoli zabijają środowisko, zwierzęta i ludzi.

 

Krzysztof Zębik, kombonianin