Kilka dni temu

W Old Fangak spadł pierwszy deszcz. Jednak nie jest on tak bardzo obfity i wciąż nie jest w stanie zasklepić wszystkie pęknięcia w ziemi, gdzie niektóre są tak głębokie, że nie widać dna. Więc wciąż trzeba podlewać drzewa, aby dotrwały do pory deszczowej – czyli jeszcze z miesiąc. Mój ogródek nie przynosi owoców, ale tak naprawdę nie mam na niego czasu, ponieważ będąc sam na misji, mam modlitwy i odwiedziny wiosek. Więc po moim posadzeniu pomidorów, papai czy szpinaku ujrzałem tylko trawę i chwasty.

Kwoinlo i modlitwa za naszego zmarłego katechistę

Ostatnio wybyłem się na kilka dni do wioski Kwoinlo, ponieważ zaprosiła mnie rodzina katechisty, Jakuba, który niedawno zmarł. Jak pisałem we wcześniejszych artykułach, dla ludzi modlitwa i wizyta ojca na tą okazję; czy to narodziny, czy powrót syna czy córki, czy dojście do zdrowia czy za zmarłą osobę … – jest bardzo ważna.

Historia naszego katechisty, który zmarł jest smutna. Chorował już od dłuższego czasu, miał silne bóle serca. W szpitalu dr. Jill, mógł dostać tylko środki przeciwbólowe. Tak to Jill z podejrzeniem raka wysłała go z listem do Chartumu – gdzie mógłby znaleźć bardziej specjalistyczną pomoc. W marcu Jakub rozpoczął drogę w stronę Sudanu i stolicy Chartumu. Jednak po dotarciu do Tunga, 47km po linii prostej od nas, rozpoczęły się krwawe walki. Siły rządowe weszły do miasta grabiąc i zabijając. Rozpoczął się chaos a ludzie zaczęli uciekać. Przy prawie stratowanym Jakubie została tylko jedna osoba z rodziny. Po pewnym czasie, postanowili się jednak przeprawić przez rzekę Nil. Jednak w połowie rzeki właściciel łodzi, ze strachu, odmówił dalszej podróży. Nie chciał się zbliżyć do miasta. Jest południe a słońce grzeje niesamowicie. Jakub tego słońca nie wytrzymał, wyczerpany zmarł.

Do jego rodzinnego domu miałem 20km piechotą. Wszyscy mnie pocieszyli, blisko – tylko 4 godzinki. Rzeczywiście droga nie była bardzo męcząca, ale i tak mi zajęła ponad 4 godziny. Z postojami 6. Rodzina już powoli się zaczęła zbierać. W jednym miejscu siedzi starszyzna, obok rodzina, dzieci się bawią, młodzież chodzi dookoła, a wszystkie kobiety siedzą przy chacie żony katechisty gotując, szykując herbatę czy rozdrabniając sorgo. Po przywitaniu się ze wszystkimi usiadłem i odpoczywałem. Choć wszyscy mówili mi, abym poszedł do chaty i się położył, nawet o tym nie myślałem. Niestety okazało się, że nie ma studni w tym rejonie – jedynie stojąca woda, której nawet nie widać, bo rośnie w niej trawa – a ja zapomniałem tabletek oczyszczających wodę. Cóż, może kilka dni ta brązowa woda mi nie zaszkodzi. Zresztą nie ma wyboru.

Ludzie są zawsze wdzięczni z obecności misjonarza. Każdy chce podejść i się przywitać, przynosząc herbatę czy kawę zawsze zaczną ode mnie – muszę wypić 2 albo 3 szklanki. Wieczorem katechista Tomasz, który mi towarzyszy, podszedł do mnie i powiedział, że starszyzna pyta ojca czy krowę, która jest ofiarowana na tą okazję ma być zabita w nocy czy jutro rano. Oczywiście dla mnie to bez różnicy – zróbcie według swoich zwyczajów – pamiętajcie jednak, że jutro niedziela i wszyscy mają być na Mszy a nie przy krowie. Wieczór urozmaiciła nam pieczona koza. Ponieważ noc była gorąca postanowiliśmy z Tomaszem, że spędzimy noc w jednaj z klas szkoły podstawowej, która nie ma jeszcze dachu i jest przewiewna.

Niedziela była męcząca, ponieważ mało co spałem. Chór zrobił sobie próbę, właśnie przy mojej klasie-sypialni i bębnili tak do północy. Kolejną atrakcją były krople deszczu o czwartej rano, po piętnastu minutach modlitwy, aby przestało padać i po niewysłuchanej modlitwie, bo mocniej padało uciekliśmy do pobliskiej pustej chaty z dachem. Rano przygotowania do Mszy, zaś około 10tej Msza pod drzewem. Trochę ludzi przyszło, bo zeszły się także pobliskie wioski. Po Mszy chwila odpoczynku i przemieściliśmy się do domu rodziny Jakuba – znajdującym się obok szkoły. Tym razem ludzi przybyło więcej, cała starszyzna i bliscy znajomi Jakuba – na takie modlitwy przychodzą także, protestanci czy muzułmanie, jak tacy są w rodzinie czy wśród znajomych. Modlitwa jest zawsze prosta, z jednym czytaniem, ewangelią, moją nauką i modlitwami spontanicznymi. Po tym są godziny przemówień. I tym razem nie brakowało tych, którzy chcą zabrać głos. Rodzina jest w wielkim smutku, ponieważ straciła już drugiego syna. Jakub odziedziczył żonę swojego brata. Po wszystkim starszyzna zdecyduje do kogo pójdą obydwie żony – Jakuba i brata.

Pod wieczór pokręciliśmy się po wiosce. Przeszliśmy od rodziny do rodziny, a że miałem ze sobą aparat to i każdy chciał zdjęcie: dojenie krowy – cyk, dzieci pijące mleko – cyk, starsze kobiety palące tabako – cyk; uśmiechnij się! – cyk; jakaś taka ponura była, cyk, cyk, cyk. Ok 389 zdjęć wystarczy.

Kolejny dzień był poświęcony na odpoczynek. Oczywiście na ile mogę odprawiam Mszę. I tym razem cała rodzina Jakuba była obecna, a przez to, że zorganizowaliśmy ją przy domu Jakuba to nawet i starszyzna. Tym razem całej rodzinie Jakuba udzieliłem specjalnego błogosławieństwa.

Po wieczornym posiłku chyba brązowa woda zaczęła się wdawać we znaki – rewolucja żołądkowa. Nie było źle, ale co jakiś czas musiałem odwiedzić wychodek. Kolejnego dnia z samego rana spakowałem mój plecak. Po pożegnaniu się ze wszystkimi i wspólną modlitwą poranną ruszyliśmy z Tomasem w drogę powrotną. Tym razem zmieniliśmy trochę trasę – wydawała mi się nawet ładniejsza. Jednak maszerując z problemami żołądkowymi nie należą do najłatwiejszych – czułem, że bardziej się męczę i opadam z sił. Wyszliśmy około 7.30 rano zaś zaczołgałem się na 13.00. Chyba tylko Thomas niosący mój bagaż i paracetamol mi pomógł. Wieczorem gorączka a kolejny dzień osłabienie. Wziąłem w razie czego leki na amebę i po 2 dniach przeszło.

Nawet po powrocie nie było ku radości, bo mysz mi skonsumowała 9 kurczaków a 2 kury zdezerterowały.  Kolejna praca – uszczelnienie kurnika, i tabletki oczyszczające wodę zawsze w plecaku.

Oblicze wojny

U nas choć spokojnie to i tak wojna odsłania swoje oblicza. Jak pisałem powyżej w marcu siły rządowe zdobyły miasto Tunga. Jest to bardzo strategiczne miejsce, ponieważ jest to miasto, dzięki któremu dostajemy dobra z północy (Chartumu). Jak opozycja straci Tunga, ludzie zostaną odcięci od świata. Ani żywność ani inne rzeczy nie dopłyną do Old Fangak. Opozycja musiała zrobić wszystko, aby odbić miasto. Po moim powrocie lokalne władze rozpoczęły mobilizację młodzieży – każdy, kto posiada broń musi iść na front. Wymianę ognia słyszeliśmy nawet tutaj w Old Fangak – rozpoczęli walki około 4 rano. Siły rządowe zostały wypchnięte z miasta, a u nas rozpoczęły się tańce radości.

W szpitalu dr. Jill i MSF znaleźli się ranni. Jako wspólnota naszego kościoła postanowiliśmy wspomóc ich małą ofiarą i poprzez modlitwę. W poniedziałek poszliśmy do szpitala modląc się z nimi i ofiarowaliśmy im trochę grosza na mydło czy cukier.

Jeszcze kilka dni temu siedziałem przy naszym domu znajdującym się przy głównej drodze i patrzyłem na tych młodych chłopaków niosących karabin i przerzuconą przez ramię amunicję. Szli. Co jednak było w ich głowie? O czym myśleli? Czy bali się? Poszli w nieznane, zostawili rodzinę nie wiedząc czy wrócą do domu i zobaczą swych bliskich. Mieli iść i walczyć.

Teraz patrzyłem na tych samych chłopaków postrzelonych w nogę brzuch, rękę, palce – była ich ponad dwudziestka. Pomodliłem się z nimi, nałożyłem na nich ręce i modliłem się, aby ta wojna się wreszcie skończyła.