Nie dla wszystkich święta

Na początku przyjmijcie ode mnie najszczersze życzenia Bożonarodzeniowe. Dla nas wszystkich jest to czas nadziei i radości, ponieważ to właśnie dzieciątko Jezus jest tym, który daje nam nadzieję na lepsze jutro, o które proszą także ludzie Południowego Sudanu. Poprzez Jego przyjście na świat już nie jesteśmy sami. To On dodaje odwagi i przypomina nam, że przyszedł do NAS, dla NAS i aby być z NAMI. Pragnie tylko abyśmy, Go przyjęli, do naszych domów, rodzin i serc. Bądźcie dzielni i odważni w trwaniu przy Nim tak jak to zrobili pasterze; przybyli, zobaczyli, uwierzyli i zaczęli głosić.

Ponieważ niedawno były moje urodziny, dziękuję Wam Wszystkim za dobre słowo, życzenia, modlitwę. Było ich duuużo, co umocniło mnie i ponownie uświadomiło, że pomimo ciężkiej u nas sytuacji, Wy wspomagacie mnie zawsze swoją modlitwą – to dodaje siły.

 

U nas zajęć dużo, przygotowania, spotkania; jednak udało mi się znaleźć trochę czasu, aby napisać do was kilka słów.

Jeżeli mówimy adwent, to od razu przychodzi nam na myśl Boże Narodzenie. Jest to prawie tak jak powiedzieć dzieciom grudzień, a oni od razu, Mikołaj. Każdy z nas jednak wie, że koniec roku przynosi nam wiele radości, czy to z otrzymywanych prezentów czy to z narodzenia Jezusa, czy to z Sylwestra i całonocnej zabawy.

Dla nas jednak i dla naszej parafii najważniejsze jest Boże Narodzenie, które i tutaj staje się szczególnym czasem. Nawet jak Mikołaja nikt tutaj nie zna, to i tak ludzie starają się coś kupić swoim pociechom, najczęściej są to ubrania na Boże Narodzenie. Bogatsi kupią kozę, a biedniejsi zajmą się łapaniem chociażby dorodnego koguta na święta.

Już jutro będziemy obchodzić tą szczególną noc Bożego Narodzenia, Pasterka o 22.00 (niestety nie o północy ze względów bezpieczeństwa). Właśnie zaczynamy sprzątanie naokoło kościoła, a siostra Immakulate zajmie się dekoracjami w kościele. Dla naszego chóru i ministrantów nie jest to najlepszy czas, ponieważ trwają wakacje i większość porozjeżdżała się do wiosek (do domów).

Postanowiłem, że podtrzymam tradycję, polską i tą z Old Fangak i poodwiedzam rodziny, co powinno nas zbliżyć do ludzi, a i tym samym poznam warunki, w jakich mieszkają, kulturę i sytuacje rodzinne.

Jeden dzień poświęciłem na odwiedziny chorych w szpitalu, gdzie spotkałem się z tymi, co cierpią czy nawet umierają, aby tylko przynieść im dobre słowo na te święta, nadzieję i to, że o nich pamiętamy. Ludzie przyjęli mnie bardzo życzliwie. Chodziłem od oddziału do oddziału i mówiłem im: lekarzem nie jestem i leków nie mam, ale co wam dam to moje błogosławieństwo, i każdy dostanie po lizaku. Tego dnia rozdałem 200 lizaków, dając każdemu czas, aby opisał mi swoją dolegliwość, opowiedział mi o swojej rodzinie, jak się nazywa i skąd jest. Zawsze te osoby były bliskie Panu Jezusowi, które cierpią – tego dnia myślałem, dlaczego i ja nie mam tej mocy uzdrowienia. Niektóre dzieci to tylko skóra i kości, inne opuchnięte, kolejne pod kroplówką, następnie ludzie starsi, mężczyźni, niektórzy z urazami, dalej kobiety z dziećmi po porodzie albo te, które oczekują na poród. W pewnej chwili ktoś stał się niecierpliwy złapał mnie za rękę i poprowadził do swojej chorej żony, pobłogosław jej, powiedział. Inni zaczęli i mnie błogosławić okazując wdzięczność, że do nich przyszedłem. Był to naprawdę piękny dzień.

I tutaj chciałbym się podzielić z wami sytuacją naszego szpitala. Pośród chorych dzieci znajduje się dziewięcioletnia dziewczynka, córka naszego stróża. Została ona zawieziona do szpitala w sobotę. Kolejnego dnia zobaczoną ją, nie zrobiono żadnych testów i zaczęli ją leczyć na tyfus. Brat Jacek jednak nie wierzył w to zbytnio i zadzwonił po pielęgniarkę cuamm (Doctors with Africa), włoszkę, aby sprawdziła czy została dobrze zdiagnozowana. Okazało się, po testach, że ma malarię i dostała anemię. W niedzielę zaczęli szukać dawcę krwi. Tak to i ja trafiłem do szpitala, ponieważ mam grupę 0+, czyli taką trochę uniwersalną, po kilku telefonach znaleźli identyczną grupę krwi taką jak ta dziewczynka, czyli stałem się nieprzydatny.

We wtorek rano udałem się na wizytę. Dziewczynka ledwo się ruszała, nikogo przy niej nie było. Jej ojciec poszedł do wioski po żonę, aby się nią opiekowała. Dostała paracetamol, podałem jej wodę i od razu wszystko zwymiotowała. Zadzwoniłem po Pinuccię, pracownika cuamm, aby na nią zerknęła. Podaną jej kroplówkę i okazało się, że nikt jej nie dał dwóch dawek leku przeciwko malarii. Dzisiaj mamy środę, dziewczynka dalej słaba, nic nie je, skóra i kości, anemia i odwodnienie. Na szczęście dzisiaj jest już z nią dobrze i wrócił jej uśmiech na twarzy. Te święta spędzi z rodziną, a nie w szpitalu.

Kilka tygodni temu, pojechałem do wioski Kowic, jednak postanowiłem, że ostatnie 2 km się przejdę odwiedzając po drodze domostwa. Po drodze spotkałem kolejne małe dziecko, jej czoło prawie parzyło. Leżała pod drzewem, ledwo się ruszała. Rodzina siedziała obok. Dlaczego nie weźmiecie jej do szpitala, zapytałem. Po co, odpowiedzieli, tam jej nic nie dadzą, tylko paracetamol, a na leki nie mamy pieniędzy.

Tak to można opisywać sytuacje naszego szpitala w Yirol. Ludzie już nie chcą przychodzić do szpitala, wolą czekać aż samo przejdzie, albo aż odejdą z tego świata. Wiele osób nie ufa nikomu w szpitalu, nie ma żadnej opieki. Gdzie więc leży problem? Jak to zmienić?

Za prowadzenie szpitala odpowiedzialne jest NGO, cuamm. Jest tutaj lekarz, chirurg, kilku pracowników z innych krajów. Bardzo dobrzy ludzie, z którymi spotykamy się, co sobotę na pogawędkę. Problemem są lokalni pracownicy szpitala. Córka naszego stróża nie dostała leków, ponieważ odpowiedzialny tego dnia był pijany, lokalny chirurg prawie zawsze jest pijany, lekarstwa są rozkradane i sprzedawane lokalnym aptekom. Ludzie idą z receptą po anty malaryczne leki, a tam im mówią, skończyło się, idź i zakup leki w aptece. Innym razem zostaną podane pacjentom mniejsze dawki, albo ich w ogóle nie dadzą i je sprzedadzą na rynku. Największym jednak problemem jest minister zdrowia. Wszystkie skargi cuamm na tego rodzaju pracowników i złodziei są odrzucane. Zmuszają cuamm do trzymania ich w szpitalu udając, że nic się nie dzieje.

Sytuacja jest bardzo zła, ludzie zamiast iść do szpitala wolą umierać pod drzewem. Leki są bardzo drogie, a przecież te antymalaryczne powinny być refundowane, prawie za darmo. Tworzą się kolejki do lekarza, 300 osób dziennie, gdzie większość dostanie paracetamol.

Rozpocząłem święta Bożego Narodzenia, ale chyba wiem już, za co będę się modlił. Proszę Was wszystkich abyście i wy przyłączyli się do mnie. Wiem, że dzięki wspólnym modlitwom, sytuacja naszego szpitala się poprawi.

Kolejnego dnia poszedłem z modlitwą do ośrodka dla trędowatych i chorych na gruźlicę. Ludzi nie było dużo, ponieważ ostatnio nie dostarczono im żywności. Niektórzy wychudzeni, bez palców, niewidomi. Była to piękna modlitwa. Zgromadziliśmy wszystkich w jednym miejscu, razem z personelem. Na pewno oprócz błogosławieństwa otrzymali nie tylko lizaka, ale i radość z naszego spotkania. Następnie odwdzięczyli się uśmiechem na twarzy, który był dla mnie największą zapłatą.

Mamy wszystkich kaplic 30, udało mi się odwiedzić kilka miejsc, jednak wydaje mi się, że niewiele zrobiłem w tym ogromie potrzeb i wielkości parafii. Wierzę jednak, że w ciągu roku uda mi się po trochu dążyć do przodu, będąc obecnym także tam, gdzie nie udało mi się dojechać. Każda kaplica by chciała, aby ktoś do nich przyjechał, jednak jest to niemożliwe.