Uganda – szpital w Matany

styczeń 2016

 

„My opatrujemy rany, Bóg uzdrawia”

Trzeba przejechać ponad 430 km z Kampali, stolicy Ugandy, aby znaleźć się na ziemiach zamieszkujących przez plemię Karimojong. Jest to jeden z najbardziej opuszczonych ugandyjskich ludów, stąd też często młode rodziny decydują się na emigrację do Kampali. A tam – chodząc całymi rodzinami od samochodu do samochodu, z wyciągniętymi rękami – starają się użebrać choć kilka groszy na przeżycie.

Ci co pozostali na swoich ziemiach, nie mogą liczyć na jakikolwiek rozwój. Państwo jakby o nich zapomniało. Jedynie obecność uzbrojonego wojska, patrolującego drogi, wskazuje na trwający wciąż konflikt międzyplemienny. Prawdę mówiąc, ludzie mogą jedynie liczyć na organizacje pozarządowe i misjonarzy.

Jednym z bardzo ważnych aspektów rozwoju na tych terenach jest opieka zdrowotna. Szpital im. Świętego Kizito, znajdujący się w Matany, jest miejscem, gdzie ludzie mogą uzyskać uzdrowienie. Został wybudowany na początku lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku i zapewnił podstawową opiekę zdrowotną ludności Karimojong na terenach bardzo rozległych, słabo rozwiniętych i stosunkowo niebezpiecznych. Obecnie posiada 284 łóżka na oddziale położniczym, chorób wewnętrznych, gruźlicy, chirurgicznym i dziecięcym. Pozostałe usługi, jakie świadczy, to laboratorium diagnostyczne, chirurgia ogólna, ortopedia i fizjoterapia, doradztwo dla chorych na HIV/AIDS oraz klinika rodzenia. Średnia roczna przyjęć wynosi ok. 12 tys. pacjentów hospitalizowanych i 44 tys. konsultacji ambulatoryjnych.

Głównym administratorem szpitala jest Günther Nährich, brat kombonianin, urodzony w 1957 r. w Niemczech. Jako ministrant odkrył swoje powołanie i wstąpił do Zgromadzenia Misjonarzy Kombonianów. Pragnął zostać pielęgniarzem, aby zajmować się chorymi ludźmi. Pracował na misjach w Gilgil i Kariobangi w Kenii oraz w Kalongo w Ugandzie. W 1998 r. rozpoczął pracę jako administrator szpitala w Matany. Jednak rok później, nieszczęsnym trafem, został postrzelony w nogi podczas wymiany ognia pomiędzy Karimojong. Musiał więc wrócić do Niemiec na dziewięciomiesięczne leczenie. W roku 2009 powrócił do Matany. Brat Günther jest osobą bardzo praktyczną. Nie widział siebie w roli księdza, który głosi kazania i interpretuje Biblię, ale pragnął zostać bratem, który będzie służył ludziom w praktycznych sprawach.

Administrowanie tak wielką strukturą szpitala nie jest prostym zadaniem. Brat Günther mówi, że rocznie szpital musi zakupić 55 tys. litrów ropy do generatorów i karetek. Istnieje również konieczność dobudowania dwóch biur dla administracji szpitala. Jest też wiele innych potrzeb i trudności. Jednak służba ludziom w potrzebie jest czymś najważniejszym.

Przy głównej bramie szpitala ciągnie się zwykle długa kolejka ludzi. Najwięcej zachorowań powoduje malaria, ponad 40% przyjętych w 2013 r., oraz pneumonia, anemia i biegunka. Lekarze przyjmują chorych, a pobierane próbki trafiają do laboratorium, w którym robi się testy na malarię, HIV i gruźlicę. Po otrzymaniu wyników pacjentom przepisuje się leki, a w ciężkich przypadkach przyjmuje się ich na oddział. Ludzie często przychodzą z bardzo daleka i nie stać ich na opłacenie całości leczenia. Muszą jedynie zapłacić 7%, resztę pokrywają dobroczyńcy.

Jeżeli ktoś zostaje przyjęty do szpitala i musi w nim spędzić kilka dni, wtedy ich rodziny na ogół biwakują na przyszpitalnym terenie, gdzie swoim chorym gotują coś do zjedzenia. Rozpalają małe ognisko i stawiają na nim garnuszek, do którego wsypują kukurydzę i fasolę. Inni gotują herbatę, a jeszcze inni odpoczywają w cieniu drzew.

Na oddziale dziecięcym słychać płacz małych pacjentów. Odbywają się tam szczepienia. Dzieci otrzymują leki, a w przypadku ciężkiej malarii kroplówki. Dziennie przyjmuje się ok. 150 dzieci, ale w porze deszczowej liczba ta dochodzi nawet do 200.

Obok oddziału pediatrycznego znajduje się kuchnia, z której roznoszą się zapachy gotowanych potraw. Można tam ujrzeć rząd siedzących kobiet ze swoimi małymi pociechami, po których od razu widać niedożywienie. Każde z nich czeka na porcję mleka. Brat Günther mówi, że przebywają one na terenie szpitala przez dwa, trzy tygodnie i otrzymują żywność do czasu, kiedy matki będą w stanie same je wykarmić. Kobiety nie przychodzą z dziećmi w przypadku niedożywienia, ale dopiero wtedy, gdy spowoduje ono już poważne spustoszenie w organizmie.

Nieopodal kuchni stoi mały budyneczek. To kostnica, a nieco dalej mały cmentarz. Największą umieralność wśród chorych w 2013 r. spowodowała malaria – 24%, potem anemia – 16%, Aids – 11% i gruźlica – 10%. Brat wspomina dawne czasy, kiedy rodzina nie towarzyszyła swoim bliskim. Gdy chory umierał, wtedy misjonarze musieli go pochować na pobliskim cmentarzu.

Nieopodal znajduje się oddział rehabilitacji gdzie pracowała Danusia Król, nasza świecka misjonarka. Przychodzą tutaj chorzy po kontuzjach, by jak najszybciej powrócić do formy. Szpital zatrudnia ponad 200 osób, ale i tak często brakuje personelu. Bez pomocy wolontariuszy i dodatkowego personelu nie mógłby on w pełni funkcjonować. Szpital często gości lekarzy i pielęgniarki z Włoch i Niemiec, którzy przyjeżdżają tu na kilka miesięcy, aby nieodpłatnie dzielić się swoimi kwalifikacjami z tymi najbardziej potrzebującymi ludźmi.

Ważnym miejscem dla całego szpitala jest biuro głównej koordynatorki pielęgniarek. Jest nią s. Rosario Marinho, kombonianka. Przed wstąpieniem do zgromadzenia przez 7 lat pracowała w prywatnym laboratorium w swoim kraju, w Portugalii. Był to także czas, kiedy zaczęła myśleć o tym, by zostać wolontariuszką w Afryce. Potem jednak wstąpiła do zgromadzenia sióstr kombonianek. W 1997 r. rozpoczęła pracę wśród plemienia Karimojong. Pięć lat później wyjechała do Sudanu, a potem do Południowego Sudanu. W 2009 r. powróciła do Ugandy do Matany.

Siostra podkreśla, że przypadkami operacji są głównie ofiary walk międzyplemiennych i przemocy w rodzinie, infekcje i wypadki drogowe. Zaczynają się także pojawiać przypadki chorób nowotworowych. Dodatkowym problemem jest ogólne przekonanie, że lepiej jest rodzić w domu. Jedynie 18% kobiet decyduje się na poród w szpitalu, co w razie komplikacji prowadzi do zgonu.

Szpital im. Świętego Kizito pełni bardzo ważną rolę na terenach Karimojong. W raporcie możemy wyczytać, że 96% przyjętych osób w pełni powraca do zdrowia. I choć praca jest tam ciężka, to jednak przynosi wielką radość, bo jej efekty są bardzo widoczne na twarzach ludzi, kiedy zdrowi, z uśmiechem na ustach opuszczają szpital.

 

Krzysztof Zębik, kombonianin